Gatunek filmowy, jakim jest slasher, najłatwiej zdefiniować w ten sposób, że jeśli już w pierwszej scenie widzisz potencjalne ofiary, które szybko zostaną wyeliminowane jako najsłabsze ogniwo, to spodziewaj się właśnie tego typu produkcji. Chyba każdy z nas kiedyś widział horror, w którym liczba bohaterów podejrzanie się zmniejsza, zwłaszcza gdy protagoniści się rozdzielą. Choć gatunek ten wciąż cieszy się dużą popularnością – przykładowo Piątek, trzynastego i jego remake’i czy serial Ash kontra Martwe Zło, współcześnie nie produkuje się zbyt wielu tego typu filmów.
W polskim kinie nie doczekaliśmy się zbyt wielu slasherów – jest wprawdzie Pora mroku z 2008 r. z „gwiazdorską” obsadą, jednak trudno zaliczyć tę pozycję do udanych. Bartosz Kowalski po dzielącym publiczność na dwie kategorie Placu zabaw, zdecydował się sięgnąć po ten nie najłatwiejszy gatunek. Czy najnowszy polski horror zapisze się na kartach kinowej historii?
W lesie dziś nie zaśnie nikt rozpoczyna się intrygująco – zakopane pod podłogą zło wychodzi na zewnątrz. Ta zajawka wprowadza widza w stan oczekiwania, gdy poznaje bohaterów historii, którzy trafili na obóz dla nastolatków uzależnionych od elektroniki. Sama akcja rozwija się dość ospale i stara się niejako wprowadzić odbiorcę w klimat (autoironiczne żarty gatunkowe, samoświadomość bohaterów). Oczekiwanie na pierwszą śmierć (nie oszukujmy się – o to właśnie w tym wszystkim chodzi) staje się nużące, a gdy wreszcie przechodzimy do właściwej fazy filmu, okazuje się, że kamera częściej ucieka od widoku krwi niż hemofob. I choć bohaterowie umierają raz po raz, to brakuje przede wszystkim krwi i obrzydliwości, aby dobrze się bawić. Niestety wyborne efekty dźwiękowe to wciąż za mało, aby doprowadzić widza do mdłości.
Zaskakująco (albo i nie) najlepszą kreację aktorską stworzył nikomu nieznany Michał Lupa wcielający się w grubego Julka. Postać groteskowa, pełna dystansu do swoich wad, a co najważniejsze odegrana naturalnie, przez co ciężko jej nie polubić. Całkiem przekonująco na ekranie wypada również Gabriela Muskała w roli opiekunki obozowiczów, potrafiąca umiejętnie – z piękną przesadą – oddać emocje swojej bohaterki. Zgodnie z oczekiwaniami – a zatem bez polotu – wypada Julia Wieniawa-Narkiwicz, a szkoda, bo jej energia mogłaby wnieść do filmu trochę potrzebnej świeżości oraz humoru. Jednakże – Wieniawa, podobnie jak film całościowo, wypada po prostu bezkształtnie.
Doceniam, że Bartosz Kowalski wziął na warsztat tak niszowy gatunek filmowy w naszej rodzimej kinematografii. Szanuję również to, że produkcja trafiła na platformę streamingową (niejako za darmo), choć miała być oglądana na wielkim ekranie. Nie będę jednak ukrywać, że czuję się trochę zawiedzona głównie brakiem humoru oraz śladową ilością ironii, która w tego typu dziele jest niezbędna. Lubię złe kino, dlatego też gdy tylko W lesie dziś nie zaśnie nikt trafił do internetu, nie mogłam oprzeć się seansowi. Wyszło jednak na jaw, że W lesie dziś nie zaśnie nikt bliżej do złego złego filmu, aniżeli do dobrze złego dzieła.
ocena: 4/10