Wojciech Smarzowski jak mało kto idealnie punktuje ciemne strony i słabości naszej narodowej tożsamości. W „Weselu” pokazał co myśli o naszej zaściankowości, swego rodzaju dziadostwie, o tym jak wygląda polska wieś. „W domu złym”, bodaj najlepszym polskim filmie lat 2000nych, jeszcze mocniej uwypuklił obraz beznadziei prlowskiej wsi, ale też pokazał pewne mechanizmy działania władzy i wymiaru sprawiedliwości. „Róża” była z kolei miażdżącym głosem o historii powojennej Polski. Przyszedł czas na „Drogówkę”, jego bodaj najprostszy fabularnie, ale znowu kapitalny film. Smarzowski rozbija swój film niejako na dwie części. W pierwszej, bardziej mozaikowej, obserwujemy kilkanaście fragmentów pokazujących pracę i życie prywatne pracowników tytułowej drogówki. Nie ma w tej części filmu żadnej linearnej fabuły, możemy mówić o pewnego rodzaju impresjach. Dominują w nich brud, alkohol, seks w najgorszej postaci, w końcu wszechobecna korupcja. Nie ma momentu, w którym policjanci nie byliby narażeni na kontakt z propozycjami łapówek, w imię maksymy, że z tymi z drogówki to zawsze idzie się dogadać. Smarzowski jednak w znany sobie sposób pokazuje, że ten problem dotyka wszystkich. Stąd też policjanci, z których nie wszyscy są oczywiście przekupni, spotykają na swojej drodze posła zasłaniającego się immunitetem, księdza, ordynatora oddziału szpitalnego czy prokuratora. Smarzowski jak zwykle nie oszczędza nikogo. W kapitalnej scenie wyjazdu autobusem pokazuje jak na dłoni pewnego rodzaju, nazwijmy to kolokwialnie, „buractwo” i prostactwo Polaków. Po tej serii impresji w „Drogówce” zaczyna się prawdziwa filmowa gra z widzem. W drugiej części filmu obserwujemy zmagania oficera Ryszarda Króla (fenomenalny Bartłomiej Topa) w celu obrony swojego dobrego imienia. Król zostaje oskarżony o zabójstwo kolegi, odkrywa jednak szybko, że ktoś go wrabia. Po raz pierwszy w swojej karierze Smarzowski próbuje kina gatunkowego i niemal w całości na tym wygrywa. Nie trafił do mnie do końca jedynie fragment dotyczący wielkich afer na szczytach władzy. Ten głos nie brzmiał mi u Smarzowskiego wiarygodnie, intryga wyglądała na szytą nieco zbyt grubymi nićmi. Jednak samo zmaganie z oskarżeniami, poszukiwanie dowodów na swoją niewinność wygląda w „Drogówce” kapitalnie. Pomaga w tym mistrzowsko grający Bartłomiej Topa. Zresztą, jak to zwykle u Smarzowskiego, cała obsada gra w sposób zdecydowanie ponadprzeciętny. Wyróżniają się szczególnie kreujący pełnego paradoksów lowelasa Arkadiusz Jakubik, Eryk Lubos oraz grający konformistycznego szefa jednostki Marian Dziędziel. Druga część „Drogówki” jest oczywiście tylko pozornie prosto zarysowanym kinem sensacyjnym. Także tutaj Smarzowski solidnie „pierze brudy” polskiego społeczeństwa, zarzucając mu właśnie wspomniany konformizm, poza tym także donosicielstwo i niesłychanie częste u nas zjawisko zamiatania ważnych kwestii pod dywan. Warszawa u Smarzowskiego, a w kamerze Piotra Sobocińskiego jr. to miasto brudne, nieprzyjemne, zaniedbanie. To też miasto skorumpowane, pełne nielegalnych domów publicznych i ludzi, którzy starają się jak najprostszymi środkami wywinąć się ze swoich złych uczynków. Czy wszystko to co mówi Smarzowski jest prawda? Zapewne tak. Czy są to tezy odkrywcze? Może w tym wypadku nieszczególnie, choć z drugiej strony filmografia Smarzowskiego udowadnia, że oceny z pozoru oczywiste, nieczęsto są w filmach formułowane z taką siłą rażenia. Dlatego też „Drogówka” to film społecznie istotny, a że przy tym fabularnie doskonały i aktorsko wybitny – to tym lepiej. FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA NOWE HORYZONTY Maciej Stasierski