Felieton 

Edykejszyn in Połland

Temat systemu edukacji w naszym kraju jest ciągle świeży i powraca przy wielu okazjach. Więle osób uważa, że jest on nieudolny, mało postępowy. Podstawówki nie przygotowują ucznia do realiów gimnazjalnych, gimnazja to zbiór dzieciaków, które jeszcze nie dorosłe, ale nabuzowane hormonami za wszelką cenę starają się nimi być przy tym pełne buntu i nienawiści do dorosłych , licea zaś cały swój program nauczania podporządkowują maturze, która jak wiemy wszyscy doskonale, co roku jest modyfikowana, „ulepszana” i nie wymagająca od ucznia logicznego myślenia – klucz, aby łatwiej było ocenić pracę mas, bez indywidualnego podejścia do pracy. Wszystko to ukazuje w jakiś sposób, że jednostka jaką kiedyś był uczeń obecnie jest masą – wyniki z matur, zdawalność staje się statystyką potrzebną przy naborze nowych rekrutów do szkół ponadgimnazjalych. Wiadomym faktem jest to, że obecnie licea konkurują ze sobą o każdego z nich, gdyż jesteśmy obecnie w stanie niżu demograficznego – tworzy się różnego rodzaju profile jak np. medialno-dziennikarski, lingwistyczno-prawny, medyczny. Wszystko bardzo pięknie brzmi, ale w rzeczywistości na nazwie się kończy. W teorii ostatnim okresem edukacji w Polsce są studia. W tym momencie można powiedzieć o podobnej sytuacji w stosunku do szkół średnich – miejsca są, brak chętnych. Dostać się na upragnioną uczelnię obecnie jest bardzo łatwo. Lecz, kiedy to nastąpi zaczynają się schody. Mało wymagająca podstawówka, gimnazjum, liceum nagle przeradza się w zły Uniwersytet, w którym trzeba czasem coś poczytać, czegoś się nauczyć – w tym momencie nie ma mowy o karcie przetargowej dla studenta – albo weźmie sprawy w swoje ręce i zachowa „trzeźwy” umysł, albo odpadnie na pierwszym roku – statystyki przesiewu na politechnikach są przerażające. Ale, no i znowu mamy ale… nawet jeśli się utrzyma to system jest tak skonfigurowany, że więcej w nim teorii, nauki na pamięć niż praktyki. Daleko nam do sposobu nauczania znanego z Anglii czy Francji – u nas przyszły lekarz na początku swojej drogi potrafi recytować książki nie mając nigdy styczności z pacjentem, kandydat na prawnika w łacinie przedstawia prawo rzymskie nie będąc nigdy na prawdziwej rozprawie i tak dalej i tak dalej…Do czego to prowadzi? Student, myślący w przeszłości, że to co daje Uniwersytet jest wystarczające i aby odnieść sukces należy się po prostu uczyć po otrzymaniu jakiegoś stopnia naukowego, zdaje sobie dopiero po fakcie sprawę jak bardzo tkwił w błędzie. Obecnie pracodawca potrzebuje wszechstronnych absolwentów – którzy mają wiedzę niezbędną na dane stanowisko, a ponadto PRAKTYCZNE doświadczenie w danej dziedzinie. Jest jednak jedno małe „ale”. Czy z punktu pracodawcy nie jest to trochę wygodne? Kiedyś, aby pracownik był dobry w tym co robi proponowano mu cykle szkoleń etc. dziś zaś są to bezpłatne staże z tzw. „możliwością dalszej współpracy”. I tak oto dana firma ma siłę roboczą na 3 może 4 miesiące a potem, przyjmuje następnego kandydata. Czy nie jest to wygoda, że to my, każdy z nas podatników opłaca „bezpłatną” edukację studenta, aby ten mógł znaleźć po studiach pracę godną swego typu edukacji? Oczywiście, jak wcześniej wspominałem, nie możemy pomijać błędów naszego systemu edukacji – brak praktycznych zajęć, ćwiczeń i ukazywania studentom, jak to wszystko wygląda naprawdę, ale z drugiej strony powinniśmy także wymagać od pracodawcy, aby absolwenta szkolił, a nie tylko wymagał. Wspomnę jeszcze o jednym – ktoś po ekonomii może mieć niesamowitą wiedzę, nawet już dodajmy praktyczną, ale co z tego jeśli dana firma ma swój sposób zarządzania, różnego rodzaju systemy wewnętrzne? Nie wymagajmy cudów, jeśli jesteśmy poważnymi ludźmi – tym bardziej od młodych ludzi którzy dopiero zaczynają swoją karierę. Pamiętajmy także o jednym małym fakcie – cała ta „zabawa” dotyczy każdego z nas. Damian Jakubowiak

Related posts