W 2019 roku wielki jaszczur powraca jako symbol oporu przeciw rozpędzonej technologii i zmianom klimatycznym. Japońskie studio Toho uczy, że gdy nasze ambicje zapędzają nas niebezpiecznie blisko ekologicznej katastrofy, z wody wynurza się gad, by ryczeć, strzelać laserem z przepastnego gardła i z wściekłością rozgniatać szklane budynki. Od początku swojego istnienia Godzilla była reakcją na postatomową traumę japońskiego społeczeństwa. W końcu w filmie Ishirō Hondy potwór zostaje zbudzony przez wybuch atomowy. Film Garetha Edwardsa stara się uwspółcześnić ten popkulturowy symbol, ale za bardzo brakuje mu odwagi na poprowadzenie historii w radykalną, ekologiczną stronę. Godzilla II: Król Potworów to pozbawiony jakichkolwiek emocji blockbuster, który bierze siebie zbyt serio, i spędza mnóstwo czasu na nudnej jak flaki z olejem historii rodzinnej, zamiast dostarczyć widzowi więcej tłukących się tytanów.
Pierwsze pół godziny filmu to chaotyczne skakanie pomiędzy różnymi ludzkimi bohaterami. Jest to nędzna próba wmówienia widzowi, że przyszedł on do kina obejrzeć rodzinny dramat, a nie walki gargantuicznych jaszczurów, ciem i trzygłowych smoków. Dr Emma Russell (Vera Farmiga) nie do końca wie, jak przepracować żałobę po utracie syna, więc postanawia doprowadzić do planetarnej hekatomby, której przyklasnąłby sam Thanos. Motywacje jej postaci w ogóle wydają się marną kalką Marvelowskiego antagonisty. Według jej logiki ludzi na świecie jest za dużo, a globalnego ocieplenia nie da się już zatrzymać, więc należy zbudzić tytanów, by ci zrobili porządek na tym padole łez. Edwards nie robi nic, by przedstawić te elementy świata. Kryzys klimatyczny nie zostaje w ogóle zobrazowany, więc w ustach Emmy brzmi on trochę jak wymysł jajogłowej badaczki, a nie faktyczny problem, który czyha na nas tuż za rogiem, nie tylko na ekranie, ale i w prawdziwym życiu.
Godzilla II: Król Potworów przedstawia ekologiczne lęki nie jako racjonalną reakcję na to, dokąd doprowadziliśmy naszą planetę. Wszak Dr Emma współpracuje z wrogim Jonahem Alanem (Charles Dance), opisywanym w filmie przez amerykański rząd jako „ekoterrorysta”. Wygląda to więc tak, jakby fabularna machina została wprawiona w ruch nie przez chłodną analizę głównej bohaterki, lecz raczej przez jej kobiecą, podsycaną przez żałobę, histerię.
„Na szczęście” pojawia się jej były mąż Mark (Kyle Chandler), którego głos rozsądku potrafi uspokoić szaleństwa eks-partnerki. Jeśli jest coś, czego Hollywood nie lubi robić, byłoby to na pewno rozbijanie rodzin w blockbusterach. Na pełen sukces jest jednak za późno, bowiem Gidora, Rodan i spółka zostały zbudzone do przeprowadzenia niemal interplanetarnej rozwałki.
Fabuła stale szuka kierunku, zaś zmiany w motywacjach bohaterów to momentami zagadka. Na szczęście pisanie postaci gigantycznej jaszczurki czy ćmy jest łatwiejsze pod względem psychologicznym, dzięki czemu tytani są zdecydowanie najmocniejszym punktem filmu. Zwłaszcza sceny z Mothrą mają w sobie pewną dawkę mistycyzmu, choć może takie określenie brzmi absurdalnie w kontekście monster movie. Sekwencje walki pomiędzy tytanami są naprawdę imponujące, zwłaszcza gdy zderzane zostają z perspektywą ludzkich bohaterów. Wszak w Godzilli II jaszczur został powiększony, i jest wysoki na 119.8 metra, przewyższając w ten sposób japońską Shin Godzillę (2016), która mierzyła 118.5 metra.
Porównując Godzillę II z Kongiem: Wyspą Czaszki (2017) można dostrzec jak zbyt poważnie Edwards traktuje swój film. Nie ma w nim tego campu i lekkości, z którą Jordan Vogt-Roberts snuł opowieść o ogromnym gorylu. W Godzilli II przydałoby się trochę tej samoświadomości, która przebiłaby ten balon zbędnego patosu.
Choć w filmie znajdziemy różnorodną reprezentację jeśli chodzi o narodowości i grupy etniczne postaci, to wszyscy są mocno zagubieni w filmowych wydarzeniach. Na szczęście postać Marka (oczywiście biały facet) stanowi moralny kompas dla całej tej ekipy . Kompetencje protagonisty ograniczają się w zasadzie do tego, że większość czasu przed globalnym konfliktem spędzał na siedzeniu w lesie i robieniu zdjęć wilkom. Jego zrozumienie ekologicznych mechanizmów jest zaś tak przenikliwe, że naukowcom azjatyckiego pochodzenia (Ken Watanabe i Zhyi Zhang), jak i afroamerykańskiej pułkownik (Aisha Hinds) nie pozostaje nic innego jak podążać za osądem najwyraźniej najlepiej wykwalifikowanego fotografa.
Skrajnie ekspozycyjnych dialogów nie da się słuchać, a sceny akcji, w których biorą udział ludzie pełne są głupotek i nielogiczności. Soundtrack, choć używany jest raczej szczątkowo, mógłby być nawet ciekawy, jednak ciężko go usłyszeć ponieważ twórcom bardziej zależy na rykach tytanów. Godzilla II to głośny i chaotyczny film, z którego widz wyjdzie z ogromnym bólem głowy. Jedyny moment prawdziwej ciszy to jednocześnie najlepsza scena całego dzieła. Gdy w przyszłym roku dojdzie do starcia pomiędzy Godzillą i King Kongiem w Godzilla vs Kong znowu cicho nie będzie.
Ocena: 4/10