,,Garsoniera” nie opowiada o świętach jako takich, lecz jej akcja odbywa się w trakcie Bożego Narodzenia. Zimowa sceneria służy tu przede wszystkim do podkreślenia alienacji bohaterów i pokazania ich samotności w biurowych realiach.
Satyra Billy’ego Wildera nie straciła zbyt wiele na swej aktualności i celności od czasu premiery w 1960 roku. ,,Garsoniera” to słodko-gorzka opowieść o dwójce ludzi przeżutych i wyplutych przez kapitalistyczną metropolię. W rękach reżysera ,,Pół żartem, pół serio” prosta historia o pracownikach będących małymi trybami biurokratycznej maszyny ewoluuje w wielopoziomową intrygę, odsłaniającą hipokryzję rządzących elit. ,,Garsoniera” aż kipi od klasowej złości. Dehumanizację pracowników filmowej korporacji najbardziej podkreśla słynna scenografia biurowego open-space’u, rozciągającego się dosłownie po sam horyzont.
Calvin Baxter (nominowany za tę rolę do Oscara Jack Lemmon) pracuje w ogromnej firmie ubezpieczeniowej w Nowym Jorku, zaś otaczający go świat to ciągi statystyk, liczb i pomiarów. W biurokratycznych realiach on sam jest jednym z drobniutkich elementów ogromnej ekonomicznej układanki. Pracuje codziennie do wieczora wykręcając rekordowe nadgodziny marząc o awansie w korporacyjnej hierarchii. Jednak gdy wraca do domu jego praca zdaje się nie chcieć go opuścić: do mieszkania dzwonią przełożeni z prośbą, by udostępnił im swój apartament na parę godzin. Zrezygnowany godzi się, nie chcąc podpaść szefom. I tak dzień w dzień.
Film Wildera przedstawia świat zdominowany przez mężczyzn, którzy korzystają ze swojej władzy by wykorzystać słabszych od siebie. Tytułowa garsoniera jest dla nich miejscem do romantycznych schadzek z podległymi pracowniczkami, z dala od czujnych oczu żon i dzieci w ich właściwych domach.
Choć krytyka biurokracji i kapitalistycznego pędu za dolarem jest motywem stale przewijającym się w ,,Garsonierze”, na głównym planie pozostaje dwójka samotnych bohaterów. Na oku Baxtera znajduje się bowiem obsługująca windę w jego firmie Fran Kubelik (Shirley MacLaine). Ją również praca mocno poniewiera, i nie zostawia zbyt wiele miejsca na znalezienie właściwego partnera. Protagonistów łączy więc fakt, że wspinaczka wzwyż karierowej drabiny okupiona zostaje ich godnością i niezależnością. Alternatywą dla poddania się korporacyjnemu potworowi pozostaje jedynie kompletny bunt względem niego. Wilder miesza więc antyestablishmentowy opór z historią o jednostkach, które w obliczu pracy wkraczającej i manipulującej ich prywatnym życiem mówią ,,dość”.
,,Garsoniera” aż prosi się o ideologiczne odczytania, jednak nie należy zapominać, że bazą tej historii jest de facto dosyć niekonwencjonalne love story. Niekonwencjonalne, bo bohaterowie pomimo uczuć względem siebie pozostają przede wszystkim racjonalistami, niespecjalnie dającymi uwieść się własnym porywom serca. Życie w świecie nieprzyjaznej metropolii nauczyło ich cynizmu. Zapomnieć mogą o nim jedynie w obliczu prawdziwej miłości.
Choć póki co całość brzmi dosyć poważnie, ,,Garsoniera” świetnie sprawdza się jako komedia. Wilder przełamuje gorzką wymowę filmu wdzięcznym humorem oraz świetnie napisaną postacią graną przez Shirley Maclaine. Jednak dla mnie najważniejszą postacią pozostanie Doktor Dreyfuss (Jack Kruschen), który w jednej ze scen doradza Baxterowi, by ten został w końcu mężczyzną, i zawalczył o swoją godność.
,,Garsoniera” to rzadki film, który potrafi mówić ze szczerością o naprawdę wielu tematach, poczynając na walce o własną niezależność, poprzez samotność i biurokratyczną alienację aż po bezinteresowną troskę o drugą osobę. Akademia również to dostrzegła, obsypując arcydzieło Wildera Oscarami (w tym nagrodą za najlepszy scenariusz). To obraz, który aż się prosi o obejrzenie w święta.
Piękny film. Widziałem go już chyba -naście razy 😛