Film Magazyn 

Goethe i fizyka kwantowa – „Królewicz Olch”, recenzja

            Trochę dziwnie oglądało się ,,W pionie” Alaina Guiradie, by parę godzin później pójść na ,,Królewicza Olch” Kuby Czekaja. Dziwnie, bo oba filmy mają zaskakująco dużo punktów stycznych, które niestety obnażają braki drugiej, polskiej produkcji. Każdy z obrazów korzysta z baśniowego sztafażu, by opowiedzieć o tej najważniejszej relacji: pomiędzy dzieckiem a rodzicem. W wypadku pierwszego dzieła jest to dojrzała opowieść, w której oniryczna konwencja nadaje humorystycznego absurdu, rozluźniającego przygnębiającą fabułę. Film Czekaja traktuje baśń z grobową powagą, co niestety nie wychodzi mu na dobre.

            Polski twórca, obok innego kolegi po fachu, Jana Komasy, ma wśród rodzimych krytyków zdecydowaną taryfę ulgową. Wszyscy zdają mu się wybaczać merytoryczną pustkę i nachalne próby wywołania kontrowersji, ponieważ potrafi on w kreatywny sposób bawić się formą filmową. Po premierze ,,Baby bump” (choć sporo szumu narobił już wcześniejszymi krótkometrażówkami ,,Ciemnego pokoju nie trzeba się bać” oraz ,,Rwetes”) przyczepiono mu łatkę autora ,,odważnego”, ,,ciekawego” i ,,bezkompromisowego”. Jestem jednak przeciwny dawaniu immunitetu artyście tylko dlatego, że jest odważny, bo przypominają mi się słowa Artura Sandauera: ,,Odwaga staniała, rozum podrożał”. I taka trochę jest ta twórczość Czekaja. Brawurowa, nietypowa formalnie, ale jednak mocno pretensjonalna i rozbuchana.

            No bo ciężko potraktować ,,Królewicza Olch” na poważnie, gdy tylko spojrzy się na składniki, które reżyser wrzucił do filmowego kotła. Mamy tu (nie tylko tytułowe) nawiązania do ballady Goethego, fizykę kwantową (która skręca w końcówce w dziwnie metafizyczne rejony) oraz współczesnego Nostradamusa, który zwiastuje Apokalipsę. Utrzymane jest to wszystko w konwencji coming-of-age, jednak bez największej zalety filmów tego typu, czyli luzu i bezpretensjonalności. Reżyser z kamienną twarzą rozwija tę groteskową historię, w której Werter tańczy pod łokieć z Jungiem, by znaleźć rozwiązanie w bardzo histerycznym finale. A, czy wspominałem już, że ,,Królewicz” w paru scenach zamienia się również w dosyć żenujący musical?

            Potrzeba trochę czasu by zauważyć, że reżyser, tak jak w debiutanckim ,,Baby Bump” opowiada o świecie protagonisty z jego, wynaturzonej przez dorastanie perspektywy. Dużo jest tu scen wizyjnych, zaś fabuła została poszatkowana i ponownie sklejona w, zdawać by się mogło, mocno arbitralny sposób. ,,Młodość jest bez sensu, więc mój film też taki może być” zdaje się nam mówić z uśmiechem Czekaj, i chowa się za tą prowizoryczną tarczą, by fundować zza niej widzowi kolejne odjechane sceny.

            Problemem są też kreacje aktorskie, które przez swoją jednowymiarowość niespecjalnie potrafią skupić na sobie uwagę widza. Raptem siedemnastoletni Stanisław Cywka otrzymał naprawdę trudne zadanie stworzenia skomplikowanej psychologicznie postaci. Niestety, Czekaj niespecjalnie ułatwia mu pracę dając niewiele scen, w których widz mógłby bliżej poznać bohatera. Wiemy, że jest matematycznym geniuszem, jednak większość czasu spędza na misternym konstruowaniu kolejnych przypałów w szkole i kłótniach z matką. Jakim cudem stał się on więc takim wunderkindem? Reżyserowi niespecjalnie zależy na wyjaśnianiu takich kwestii, i zamiast tego z  chęcią wsadza w usta protagonisty teksty większe od życia, które w całym tym baśniowym kontekście brzmią jeszcze dziwaczniej.

            Chłopcem opiekuje się matka grana przez Agnieszkę Podsiadlik. Aktorce udaje się w swoją bohaterce tchnąć nieco życia, dzięki czemu da się jej starcia z synem oglądać. Jest też ojciec protagonisty, który w pewnym momencie pojawia się znikąd. Zaskakuje tym chyba samego Czekaja, bo nie jest on w stanie jakkolwiek poprowadzić grającego mężczyznę Sebastiana Łacha. Aktor wypowiada więc wszystkie kwestie z taką samą mieszanką powagi i groteski. ,,Co robi ojciec?” ciśnie się samo na usta, prawda? Odpowiedź będzie jednak dosyć zawiła: czasem jeździ na motocyklu, czasem zażywa z synem kąpieli w idyllicznym zaciszu jeziora, a czasem poluje na sarny, które pożera ze swoim stadem wilków. Wilki są prawdziwe, więc nie pozostaje nam chyba nic innego, jak pozachwycać się nad reżyserskim geniuszem Czekaja, prawda? W końcu robi coś odważnego i bezkompromisowego.

            Oczywiście, traktowanie wszystkiego w tak dosłowny sposób byłoby względem ,,Królewicza Olch” mocno niesprawiedliwe. Wszak baśniowa konwencja pozwala na wzięcie pewnych elementów w nawias. Niestety, Czekaj zdaje się nam sugerować (zwłaszcza przeplatanymi niemiecką poezją monologami głównego bohatera), że wszystko to, co dzieje się na ekranie należy traktować na poważnie. Sugeruje to również muzyka. Reżyser korzysta z samograjów w postaci walców Szostakowicza czy kompozycji Schuberta, które tylko potęgują poczucie nadęcia i patosu towarzyszącemu całemu seansowi.

            Jestem za stawianiem kinematograficznych kroków naprzód i szukanie nowych rozwiązań formalnych. W końcu nie chcemy chyba, żeby polskie kino sprowadzało się jedynie do komedii romantycznych i eposów historycznych. ,,Królewicz Olch” próbuje, tak jak ,,Syn Królowej Śniegu” Roberta Wichrowskiego, znaleźć nową formę wypowiedzi i odświeżyć nieco naszą twórczość. Choć może z tą odwagą jest tak, że by w ogóle być artystą trzeba mieć jej w sobie sporo. Wszak jak mawiał Stalin ,,Trzeba mieć dużo odwagi, by być tchórzem w Armii Czerwonej”.

Related posts

Leave a Comment