Niemal równo dziesięć lat temu skończyła się trylogia „Władcy Pierścieni” Petera Jacksona, zwieńczona 11 Oskarami dla „Powrotu Króla”. Tak wspaniała przyszłość nie czeka zapewne pierwszej części „Hobbita” zatytułowanej „Niezwykła podróż”. Nie zmienia to jednak faktu, że Jackson powrócił do Śródziemia nieomal triumfalnie!
Kilka kwestii dla porządku: ten „Hobbit”, mimo że książka Tolkiena nie jest tak długa jak „Władca Pierścieni”, też będzie trylogią. Pierwsza część, jak można przeczytać na stronach dystrybutora, opisuję historię z pierwszy 8 rozdziałów książki. Bilbo Baggins (znany z „Sherlocka” Martin Freeman – świetny) wyrusza w towarzystwie 13 krasnoludów i czarodzieja Gandalfa (powracający do swojej roli Ian McKellen) by odzyskać królestwo Erebor w Samotnej Górze strzeżonej przez smoka Smauga. Wygląda na to, że Peter Jackson tylko czekał, żeby powrócić do swoich ukochanych bohaterów. Jeszcze nie zostałem przekonany, że warto było tę książkę rozdzielać na trzy filmy. Niemniej pierwszy film na pewno zachęca do pochylenia się nad całością trylogii. Jackson w Śródziemiu czuje się jak ryba w wodzie. Opowiada historię z werwą, nie zapominając jednak na sekundę o tym, że oryginał książkowy jest książką daleko lżejszą, bardziej zabawną niż trylogia poprzednia. To wszystko widać w „Niezwykłej podróży”, która zachowuje klimat i rozmach „Władcy Pierścieni”, niemniej pozostając przy tym zabawną, lekką opowieścią. Bilbo to jednak nieco inny bohater niż Frodo, bardziej roztrzepany, wciąż mimo to odważny i wierny swoim przyjaciołom. Mocny nacisk położył Jackson na rodzące się związki między nim a Gandalfem, który zaskakująco rzadko znika z ekranu, oraz dowódcą krasnoludów Thorinem, którego genialnie odgrywa Richard Armitage. McKellen pokazuje, że swoją charyzmą wciąż potrafi pochłonąć cały ekran, zaś Freeman jest emocjonalnym centrum, sercem opowieści. Jackson wciąż pozostaje mistrzem w kreowaniu scen dynamicznych, z których najlepsze są otwierająca oraz retrospektywna, w której ukazana jest bitwa krasnoludów o Morię – wizualna rewelacja! W bardzo ciekawy sposób Jackson nawiązuje do starej trylogii także muzyką i montażem zdjęć, co chociażby widać w ujęciu, w którym Bilbo zakłada pierścień. Co najważniejsze jednak, szczególnie w odniesieniu do muzyki Howarda Shore, „Hobbit” nie jest złożony z samych powtórek, a wymyślono do niego kilka nowych rozwiązań wizualnych, jak i jeden bardzo interesujący temat muzyczny. Warto także kilka słów wspomnieć o scenie, w której Bilbo uzyskuje pierścień i po raz pierwszy spotyka Golluma. Jest to bezapelacyjnie najlepsza sekwencja już bardzo dobrego i równego filmu. Andy Serkis po raz kolejny przeszedł samego siebie w kreacji Golluma, zaś Jackson idealnie udźwignął trudność dramatyczno-komediowej mieszanki tej sceny – krótka ale wręcz idealnie trzymająca w napięciu sekwencja. Jeśli coś nieszczególnie zagrało w tym „Hobbicie” to głównie scena narady w Rivendell, gdzie dialogi między dopisanymi na siłę do filmu Galadrielą i Sarumanem brzmiało sztucznie, czuć w nich brak ręki Tolkiena. Zrozumiałe są niektóre głosy krytyki mówiące, że „Hobbit” to jednak poziom niżej niż „Władca Pierścieni”. Niemniej nie oznacza to, że jest to film nieudany. Wręcz przeciwnie „Niezwykła podróż” to wciąż poziom wręcz niebotyczny dla innych twórców i sygnał, że Jackson wraca ze swoją karierą na dobre tory.
FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA NOWE HORYZONTY
Maciej Stasierski