Film 

Imagine

Styl narracyjny Andrzeja Jakimowskiego to rzecz absolutnie nie do podrobienia. Jako jedyny bodaj polski reżyser potrafił w rewelacyjnych „Sztuczkach” opowiedzieć o Śląsku bez społecznego zadęcia, na granicy realizmu magicznego, w sposób lekki, ale jednocześnie niebłahy. „Imagine” to kolejny maleńki film Jakimowskiego o czymś zupełnie nietypowym. Ian (świetny Edward Hogg) jest niewidomy. Nie chce jednak używać rozkładanej laski. Szuka różnych sposobów na prowadzenie normalnego życia, sposobów, które stara się wpoić swoim uczniom z prestiżowego ośrodka w Lizbonie. Jego kontrowersyjne metody nie podobają się jednak lekarzowi zarządzającemu placówką. Andrzej Jakimowski nie opowiada swojej historii w jakimś zatrważającym tempie, co jednak nie oznacza, że „Imagine” w jakimkolwiek momencie nudzi. Reżyser pokazuje, że ta nietypowa, bardzo urokliwa historia pasuje mu jak rękawiczka na ręce. Ian jest bohaterem, z którym nie do końca łatwo się identyfikować, bo jego metody są lekko mówiąc oryginalne i w sumie niebezpieczne. Jednak w miarę rozwoju sytuacji dochodzimy do wniosku, że nie chodzi tylko o tę mityczną laskę. Ianowi chodzi o swoistą niezależność, ale też przygodę, marzenia, którymi warto żyć nawet w sytuacji wyjątkowo przecież trudnej. W też końcu o rozwijanie siebie, swojej wyobraźni. Edward Hogg, z pomocą Jakimowskiego, prowadzi postać Iana niejednoznacznie. Nie jest on bowiem łatwo inspirującym, banalnym nauczycielem rewolucjonistą, a bardziej inspiratorem pewnych powolnych przemian. Przemian, które jednak napotykają na opór konserwatywnego, ale prawdę powiedziawszy nie pozbawionego wielu racji lekarza prowadzącego placówkę. Kreacje Hogg i Francisa Frappata odtwarzającego postać doktora są bardzo jasnymi punktami „Imagine”. Podobnie jak ta Alexandry Marii Lary, która grając naiwną Evę ujawnia niesłychane wręcz pokłady uroku. Gwiazdami „Imagine” są też bez wątpienia operator Adam Bajerski i kompozytor Tomasz Gąssowski. W kamerze tego pierwszej Lizbona wygląda wręcz powalająco, a to jak prowadzi ją Bajerski w najlepszej scenie filmu, w której Ian spaceruje po porcie z niedowierzającym Serrano, jest absolutnie nieprawdopodobne. Z kolei Gąssowski serwuje nam dźwięki niejako wyabstrahowane od wydarzeń na ekranie, a jednak paradoksalnie idealnie je opisujące. Najważniejszy jest jednak Andrzej Jakimowski. Jak pisałem jego stylu reżyserskiego nie da się podrobić. Tworzy z „Imagine” kapitalną, narastającą w widzu, emocjonalną układankę, w której świat poznajemy niewidzącymi oczami Iana. On daje nam pewną lekcję obserwacji rzeczy, na które nigdy byśmy nie zwrócili uwagi. Odkrywa przed nami świat, który znamy, ale to paradoksalnie my chodzimy po nim zupełnie na ślepo, bez koncentracji.  Jakimowski opowiada tę całą historię bardzo subtelnie i w sposób poruszający. Nie jest „Imagine” jednak filmem melodramatycznym, wyciskającym łzy. Jakimowski paradoksalnie dozuje emocje, nie pozostawiając wątpliwości co do wydźwięku opowieści. Szczególnie w ostatniej, kapitalnej, bardzo optymistycznej scenie filmu. „Imagine” to kolejny mały film Andrzeja Jakimowskiego. I jak zwykle z czegoś małego ten mistrz robi coś wielkiego. Wizualny i narracyjny triumf! Film obejrzany dzięki uprzejmości KINA NOWE HORYZONTY Maciej Stasierski

Related posts