Pamiętacie Ally McBeal? Tak, mowa właśnie o tym serialu, który był hitem późnych lat 90., zdobył rzeszę fanów na całym świecie, miał spory udział w promocji wielu dzisiejszych gwiazd (np. Lucy Liu, Roberta Downey’a Jra) i w zwariowany sposób opowiadał o jeszcze bardziej zwariowanej prawniczce. W każdym razie, jeden z odcinków przedstawiał historię dziewiętnastoletniego chłopaka zakochanego w swej rówieśnicy; młodzieniec postanowił, że na ich wspólnym balu maturalnym (na który ona poszła, rzecz jasna, z kapitanem drużyny footballowej) zaśpiewa dla niej piosenkę. Jako, że wyglądał na zahukanego i nieśmiałego, widz aż do kulminacyjnego momentu denerwował się, że będzie musiał wysłuchiwać niemiłosiernego fałszu całkowicie niemuzykalnego chłopaka. Ale kiedy ten tylko otworzył usta, w mieszkaniach widzów słychać było jedynie, prócz jego ciepłych tonów, głuchy odgłos ciał spadających z krzeseł. Dzisiaj aktor ten jest powszechnie znanym (i – sądzę – lubianym) muzykiem; ostatnio wydał nawet płytę, która od pewnego czasu pozostaje na pierwszych miejscach list przebojów. Panie i panowie, mam zaszczyt przedstawić dzieło muzyka i autora piosenek, dysponującego jednym z najbardziej rozległych (jeśli idzie o skalę) głosów na świecie – powitajmy oklaskami Josha Grobana i jego All That Echoes. Jesteście nabuzowani, podenerwowani, chcecie się wyżyć? Odłóżcie tę płytę na później. Ogarniają Was wieczorna melancholia lub wiosenna nostalgia? Prawdopodobnie właśnie znaleźliście coś dla siebie – spokojny (w miarę) album dodający otuchy, z tekstami mówiącymi głównie o tym, że będzie lepiej, doprawiony małą szczyptą czasem potrzebnego patosu. Jest tutaj trochę o miłości, trochę o marzeniach, i trochę o niepoddawaniu się; jeżeli analizować tylko treść, w dużej części będzie nam to przypominało rymowanego Coelho. Jednak nie o same teksty w przypadku tej płyty chodzi – tym, co jest ważne, jest niesamowity głos Grobana. Wiadomo, że nie każdemu estetyka pop opery, którą on prezentuje, przypadnie do gustu, jednak trzeba przyznać – piosenkarz posiada wielki kunszt, a jego słuchanie to prawdziwa przyjemność; również melodie wielu utworów są łatwe do zapamiętania i wpadają w ucho, co sprawia, że po dwukrotnym przesłuchaniu tychże sami zaczynamy je (lepiej lub gorzej) nucić. Instrumentarium płyty jest dosyć nietypowe i przez to interesujące, chociaż często ma się go po prostu dosyć; wolałoby się, by nie było ono traktowane na równi z głosem Josha, żeby wszystkie wymyślne instrumenty, które zostały włączone w piosenki, zostały zastąpione jedynie fortepianem bądź ewentualnie smyczkami, co zniszczyłoby chociaż część podniosłości albumu i sprawiło, że będzie on bardziej autentyczny i przejmujący (tak, jak stało się w większej części świetnego The Moon Is A Harsh Mistress; chociaż trzeba przyznać, że również urozmaicone lekką perkusją i gitarą Happy In My Heartache jest bardzo dobre). Jednak, jeżeli wysilić muzyczną wyobraźnię, trzeba dojść do wniosku, że utwory są naprawdę piękne i mogłyby przekazywać o wiele więcej emocji przez ograniczenie środków wyrazu w nich użytych; niestety, Groban też jest człowiekiem z krwi i kości i musi jakoś zarabiać na życie, co w praktyce oznacza pęd do spełniania oczekiwań przeciętnego odbiorcy, czyli innymi słowy faszerowanie dzieł sztuki różnymi przeszkadzajkami. Jeżeli potrzebujecie fenomenalnie zaśpiewanych utworów na odgonienie chmur otaczających Wasze myśli, a nie razi Was gatunek (i wszystko, co się z nim wiąże) Grobana, chwytajcie za tę płytę. W innym wypadku przesłuchajcie pobieżnie kilku utworów i wróćcie do swoich nieoperowych egzystencji. Agata Słupska