Magazyn 

Kolumna Muzyczna: kto może trafić do Klubu 27?

20 lutego 2017 roku Kurt Cobain mógłby zaliczyć 50. urodziny. Niestety lider Nirvany na zawsze pozostanie 27-latkiem, jak zresztą wielu innych wybitnych artystów, którzy z lekkiej ręki mediów mimowolnie zaczęli stanowić tzw. Klub 27. Kto z dzisiejszych młodych i zdolnych ma szanse dołączyć do zacnego grona? Dzisiaj trochę pogrzebiemy w brudnych ciuchach – ale przynajmniej przy dobrej muzyce z naszej Kolumny. 

Kontrowersyjne zachowania, nadużycie substancji odurzających i związane z tym przedwczesne śmierci towarzyszyły muzykom przez cały XX wiek. W latach 50. i 60. prym w tej niefortunnej nominacji wiedli jazzmani (Charlie Parker, John Coltrane, Nat King Cole i wielu innych wybitnych osobowości umarło z powodu uzależnienia od heroiny). Nieco później pałeczkę sztafetową przejęli rockowcy z Woodstocka (tego kalifornijskiego): między 1969 a 1971 rokiem w wieku 27 lat zmarli Jimi Hendrix, Janis Joplin, Jim Morrison i Brian Jones – pierwotny założyciel The Rolling Stones, dość szybko wyparty i zapomniany przez wyśmienicie zgrany ze sobą duet Micka Jaggera i Keitha Richardsa. Jednak o Klubie 27 zaczęto mówić na serio dopiero po drastycznym strzale z flinty do własnej głowy Kurta Cobaina, a dokładniej po nagłośnieniu wypowiedzi jego matki Wendy Fradenburg Cobain O’Connor, która w wywiadzie dla gazety The Daily World powiedziała: Now he’s gone and joined that stupid club. I told him not to join that stupid club.

Ostatni zarejestrowany występ Cobaina to MTV Unplugged in New York – najbardziej wyjałowiony i pozbawiony energii życiowej koncert, na którym wszystkie piosenki brzmią jednakowo. Mimo to po rychłej śmierci artysty koncert został wydany na CD i DVD, przy tym nieźle się sprzedając: w 1994 zadebiutował na 1. miejscu Billboard, a w 1996 zgarnął Grammy w nominacji Best Alternative Performance. Cóż, nie tylko seks dobrze się sprzedaje – potwierdzają to choćby ostatnie przykłady Michaela Jacksona i Davida Bowie. Jednak komercha komerchą, a szacunek szacunkiem – pamięć po artyście muszę uczcić.

W ostatnich dziesięcioleciach moda na motto Live Fast, Die Young! przeszła. Rockowcy uczesali się, pozakładali koszule w kraty i wyrzucili do śmieci pedały przesteru; tych zaś, którzy pozostali w starych dobrych klimatach, ewidentnie chroni nieśmiertelny Ozzy Osbourne. Zamiast nich wizerunek „złych kolesi” spadł na wykonawców hip-hopu i R&B – przeważnie Afroamerykanów, często palących marihuanę i wywodzących się z niefajnych dzielnic i miast: Harlema i Bronxa w Nowym Jorku bądź Detroita. Zabójstwo 25-letniego Tupaca Shakura przez członków gangu Crips w 1996 roku przez długi czas pozostawało tematem pierwszych stron wszystkich gazet, a w 2011 roku świat zadrżał po raz kolejny, tym razem na wiadomość o śmierci jednego z najbardziej rozpoznawalnych współczesnych głosów R&B – Amy Winehouse znaleziono we własnym domu martwą z powodu intoksykacji alkoholowej. Miała wówczas 27 lat – i od tamtej pory o Klubie 27 nie wie tylko leniwy, emeryt albo dzieciak. Wymienię poniżej jeszcze kilku artystów, którzy są teraz w podobnym wieku, a mają szansę dołączyć do tej imprezy (choć z całego serca życzę im zdrowia i kolejnych sukcesów w muzyce).

1. Machine Gun Kelly (26 lat)

Richard Colson Baker to dziecko trzeciej kultury. Dość częsta sytuacja w Ameryce: jego rodzina razem z ojcem pracującym w wojsku ustawicznie się przemieszczała po globie, i małoletni Machine Gun Kelly doświadczył życia najpierw w Egipcie (po arabsku nauczył się mówić wcześniej niż po angielsku), potem w Niemczech, potem w kilku innych miejscach, by ostatecznie osiedlić się w Clevelandzie, przeżyć tzw. odwrotny szok kulturowy, zacząć brać narkotyki i pisać teksty rapowe. MGK przeszedł przez uzależnienie od heroiny w latach 2010-2012, pogorszone w dodatku bezdomnością, podczas którego próbował popełnić samobójstwo poprzez przedawkowanie. Mówi o tym otwarcie – a także o tym, że codziennie pali blanty. Choć po okresie rehabilitacji i rozmowach ze Slim Gudz i Ashleigh nie bierze heroiny, w życiu zdarzyć się może wszystko. Jednak lepiej by było, gdyby ten okres pozostał już za nim, trwając jedynie w formie piosenki Lead You On, którą właśnie temu zadedykował.

2. Soulja Boy (26 lat)

DeAndre Cortez Way nie angażuje się w narkotyki (przynajmniej oficjalnie). Po prostu życie w USA nie jest bezpieczne: Soulja Boy kilka razy lądował za kratami (choć w drobnych sprawach i nigdy na długo), jednego razu też do niego włamali się uzbrojeni złodzieje. Poza tym młody raper z Atlanty jest wybuchowy w obu znaczeniach: jego debuitowy singiel Crank That od razu znalazł się na 1. miejscu amerykańskiego Billboard Hot 100, a sam Way częstokroć zachowuje się agresywnie, w związku z czym ma wielu wrogów w hip-hopowym środowisku i poza nim: od kolegi z branży Ice-T aż po siły zbrojne Stanów Zjednoczonych. Na początku bieżącego roku miał konflikt również z Chrisem Brownem, o którym poniżej.

3. Chris Brown (27 lat)

Niezwykle szybki sukces młodego artysty ewidentnie zawrócił mu głowę. Zaczęło się w 2009 roku od pobicia Rihanny, która wówczas była jego partnerką. Potem w 2012 pokłócił się z Drake’em w klubie WIP w Nowym Jorku. Rok później pobił dwóch facetów, którzy chcieli zrobić z nim zdjęcie, i trafił z wyroku do ośrodka rehabilitacji, skąd został wyrzucony po dwóch tygodniach z powodu agresywnego zachowania i wylądował w więzieniu. W efekcie zabroniono mu wjazdu do Wielkiej Brytanii i Australii, a także Kanady. Jego kariera jednak z tego nie ucierpiała, a wydaje się, że nawet skorzystała: płyta Royalty z 2015 roku zadebiutowała na 3. miejscu w amerykańskim Billboard 200 i sprzedała się w ilości 184 tys. sztuk w pierwszym tygodniu, a w tym roku przygotowuje kolejną, o nazwie Heartbreak on a Full Moon. Nagrania już są w Sieci, ale są grane z kolumny samego Chrisa, więc ich jakość nie powala na kolana. Ale posłuchać zawsze można, tym bardziej że nazwa tej piosenki akurat dopisuje do tematu.

https://www.youtube.com/watch?v=AWNmVq7ZzPc

Badania medyczne (British Medical Journal, 2011) i statystyczne (BDpedia, 2012 i The Independent, 2015) potwierdziły, że Klub 27 to jedna wielka medialna ściema. Z drugiej strony to przynajmniej jakiś sposób na uczczenie pamięci wielkich artystów, którzy nie dali sobie rady ze sławą i pieniędzmi. Powyższe przykłady dowodzą, że te rzeczy nie są dla wszystkich – by unieść ten ciężar i pozostać człowiekiem, trzeba być prawdziwie mocnym. Tego Wam wszystkim życzę.

Dymitr Hryb

Related posts

Leave a Comment