Kino islandzkie wciąż zaklasyfikować można do, paradoksalnie, egzotycznych produkcji, z którymi nie mamy do czynienia na co dzień. I choć pozytywnie należy ocenić trend, że coraz częściej możemy odnaleźć te pozycje w codziennym repertuarze, aniżeli tylko na festiwalach filmowych, to wciąż odczuwa się spory niedosyt. Tym razem do polskich kin na początek astronomicznego lata trafił obraz Hafsteinna Gunnara Sigurðssona i jest to jego pierwszy film wyświetlany u nas, chociaż już trzeci w dorobku reżyserskim. W cieniu drzewa reklamowane było jako czarna komedia – gatunek niemal nieodłącznie kojarzony z produkcjami w klimacie skandynawskim. Jaki jednak jest utwór islandzkiego twórcy?
Fabuła prezentowana w W cieniu drzewa zaczyna się wyrazistą sceną tylko po to, aby następne fragmenty mogły się rozwijać niezwykle leniwie jak przystało na spokojną okolicę skąpaną w przebijających przez koronę drzewa promieniach słonecznych. Dwa małżeństwa, jedno drzewo i mnóstwo niedopowiedzeń prowadzą do lekkiej konsternacji widza, zwłaszcza na początku seansu. Ze strzępków rozmowy musimy sami ułożyć fragmenty układanki, a co więcej Sigurðsson lubuje się w półsłowach. Ciągły brak informacji doprowadza widza do przemyśleń, że głównym mankamentem bohaterów oraz źródłem ich nieporozumień jest właśnie brak komunikacji. Kumulowanie w sobie uczuć oraz spostrzeżeń na temat otaczającej rzeczywistości prowadzi do niekontrolowanych wybuchów, których skutki okażą się tragiczne. Gdzieś zatraca się umiejętność rozwiązywania konfliktów, zamiast tego pojawia się chęć odwdzięczenia się sąsiadowi pięknym za nadobne. Zaczyna się zatem niewinnie – przebite opony w samochodzie, niekulturalnie wyglądające krasnale ogrodowe, aby za moment przerodzić się w igraszki sprawiające ból nie tylko psychiczny, ale i fizyczny. W cieniu drzewa stanowi również niewygodny portret nas samych, którzy jeśli postawimy na swoje, nie jesteśmy w stanie zmienić zdania, choćby było ono nawet niesłuszne.
Jak można było się tego spodziewać film Sigurðssona obfituje w stonowane kolory pozbawione wyrazistych barw. Prezentowana niczym po sznurku fabuła została uwypuklona poprzez statyczne ujęcia oraz niewyróżniający się montaż. Przyznać należy, że muzyka została dobrana w punkt, podkreślając przesłanie scen. Natomiast, gdy dodamy do walorów technicznych naprawdę solidną grę aktorską całej ekipy, wszystko składa się na nadprzeciętny obraz warty zobaczenia. Więc czy W cieniu drzewa ma jakieś negatywy? Niewątpliwie zasługa to w głównej mierze kampanii reklamowej, ale nie jest to produkcja, którą nazwać by można komedią, a nawet czarną komedią. Sigurðsson umieścił swój obraz raczej w kategorii tragikomedii, zwłaszcza jeśli spojrzymy na całościowy wydźwięk. Rozczarować się niełatwo przy nastawieniu na humor oraz żarty wyprawiane wzajemnie przez sąsiadów, gdy w rzeczywistości otrzymuje się dość ciężki w atmosferze dramat wielopłaszczyznowy.
W cieniu drzewa wzbudzić może wśród widzów wiele emocji – najgorsze okazują się te momenty, gdy śmiejemy się z obrotu sytuacji, któremu w rzeczywistości daleko do komizmu. Sigurðsson umiejętnie balansuje na poziomach powierzchowności oraz głębokich przemyśleń, zmuszając nas do ciągłego oceniania i zmiany zdania w obdarzaniu sympatią bohaterów. Za niezwykle udane należy uznać zakończenie, które stanowi zwieńczenie prezentowanego na ekranie koncertu absurdu. Jedno jest pewne – nikt nie chciałby mieć takich sąsiadów za ścianą, ale czy my jesteśmy lepsi?
Ocena: 7/10