LAST MINUTE SUMMER FESTIWAL – własne wnioski i refleksje

Mamy we Wrocławiu nową imprezę. W ostatni weekend (8- 9 września) odbył się Last Minute Summer Festival. Przez dwa dni na Wyspie Piaskowej wystąpiło 15 zespołów z Polski, Bułgarii, Czech i Słowacji. O wydarzeniu tym informowały nawet ogólnopolskie media, mamy więc do czynienia z przedsięwzięciem przygotowanym z rozmachem. Afront Zaskoczyć mógł line up nowego festiwalu. Wydaje się, że organizatorzy w przypływie dobrych chęci postanowili zaprezentować zbyt wielu wykonawców! Tym sposobem pierwszego dnia obok legendy polskiego punku – Armii – wystąpił klasyczny hip – hopowy skład – Abradab. Trudno dopatrzyć się tutaj jakiejś stylistycznej koncepcji. Nagromadzenie wykonawców sprawiło, że gwiazdy musiały występować wczesnym popołudniem dla nielicznie zgromadzonej publiczności. Taką krzywdę wyrządzono Pustką – zgodnie ze znaną mi wcześniej rozpiską zespół miał zagrać jako czwarty, koło 18.00. Kiedy zjawiłam się z czterdziestominutowym wyprzedzeniem, okazało się, że już dawno po wszystkim. Z relacji szczęśliwców, którzy obejrzeli Pustki, wiem, iż słuchało ich około 10 osób. Nie zdziwiłabym się, usłyszawszy, że grupa została lepiej przyjęta na IV Sowiogórskim Festiwalu Techniki w Dzierżoniowie (dzień później). 30 cm albo i wyżej Przy tak mocnej polskiej reprezentacji (w sumie przez dwa dni zagrali: Armia, Abradab, Lao Che, Hurt, Akurat, Pustki, Tworzywo Sztuczne, Habakuk i De Press) organizatorzy mogli zrezygnować z mało znanych zagranicznych wykonawców. W sobotę udało mi się zobaczyć gości z południa. Najpierw na scenie zaprezentowała się słowacka Karavana. Jej repertuar składał się z niemal nierozróżnialnych utworów ska. Mimo to na klepisku pod sceną zgromadziła się grupa miłośników podobnych rytmów. Taniec mocno eksploatujący stawy kolanowe trwał podczas występu czeskiego (wg konferansjera czechosłowackiego) Sultana Solimana. Grupa zaprezentowała bardziej zróżnicowany materiał – od ska, przez reggae po stylistykę zbliżoną do rockowej. Większy entuzjazm publiczności wzbudziło jednak dopiero Tworzywo Sztuczne. Zespół braci Waglewskich zagrał na najwyższym poziomie. Sześcioosobowy skład dał przykład, jak sprawnie poruszać się ponad muzycznymi przebojami. Usłyszeliśmy trochę jazzu, hip- hopu, reggae, ska, a nawet rocka. Zabrzmiał klasyczny repertuar (zabrakło tylko kultowej „Warszafki”!): „30 centymetrów”, „Dynamit”, „Muzyka”, „Chodźmy w deszcz”, „Rozmyty”. Panowie tradycyjnie poeksperymentowali z aranżacjami. Najbardziej zaskoczyło „Zapomnij”, które z hip – hopowo – jazzawej ballady zmieniło się w klasycznie rockowy czad. Publiczność głośno skandowała teksty i wdawała się z Fiszem. Na (wymuszony na konferansjerze) bis usłyszeliśmy standardowy miks zaprezentowanych wcześniej przebojów. Wszystko odbyło się więc zgodnie z koncertową tradycją (zabrakło może, oprócz „Warszafki”, perkusyjnego solo Emade), a jednak nie nudziło nawet stałych bywalców występów braci Waglewskich (do których zalicza się niżej podpisana). Zespół zachwycił profesjonalizmem i zaraził zgromadzonych energią i radością grania. Brawo. Co dalej? Nie wiem, jakie są plany organizatorów Last Minute Summer Festiwal. Na pewno ciekawie byłoby, gdyby tradycją stało się muzyczne żegnanie wakacji. Warto chyba jednak trochę popracować nad formułą imprezy- przeprowadzić lepszą selekcję wykonawców albo przedłużyć festiwal o jeden dzień. Trzymam kciuki – za rok znowu chętnie wybiorę się na Wyspę Piaskową.