Jeśli nie wszyscy eksperci, to na pewno większość jest zgodna – podróże w czasie nigdy nie będą możliwe. Jak jednak średnio raz w roku starają nam się udowodnić scenarzyście z Hollywood, w Fabryce Snów wszystko jest możliwe. Różnie bywa z jakością tych dowodów serwowanych przez najważniejsze studia filmowe w Ameryce. Niniejszym ogłaszam, że w tym roku ten dowód jest bardzo przekonujący. A nazywa się „Looper – pętla czasu”. Nie sposób opowiedzieć fabuły filmu nie zdradzając zbyt wielu zwrotów akcji i zagadek, które serwuje nam reżyser i scenarzysta „Loopera” Rian Johnson. Ograniczę się więc do tego: grany przez Josepha Gordon-Levitta Joe jest looperem, czyli płatnym zabójcą, którego zadaniem są egzekucje ludzi przybywających z przyszłości. W życiu każdego looper następuje dzień w którym spotyka samego siebie 30 lat później. Tym samym zamyka się pętla czasu. Od tego spotkania zaczynają się problemy Joego. Film Riana Johnsona to przykład mieszkanki gatunków, w tym przypadku mieszkanki naprawdę pozytywnie wybuchowej. Mamy tu bowiem znakomite kino akcji, które jednak nie jest tak narzucające się, jak można było się spodziewać po zwiastunie. Mamy też rzecz jasna kino science-fiction o czym świadczy zarówno koncepcja wyjściowa, jak i kilka pomniejszych elementów poczynając od interesującego, ale zupełnie odrealniającego głównego bohatera make-upu. Co jednak było dla mnie największym, bardzo pozytywnym dodam, zaskoczeniem, to fakt, że „Looper” czerpie garściami z westernu czy też antywesternu. Nie ma w tym filmie właściwie żadnych bohaterów pozytywnych, są tylko tacy, którzy ze względu na swoją przeszłość (lub przyszłość) próbują zrobić w życiu coś dobrego. Jakby to powiedzieli Amerykanie „do the right thing”. Jednak do takich należą właściwie tylko Joe oraz pojawiająca się w drugiej części obrazu Sara, grana w sposób niezwykle brawurowy przez Emily Blunt. Obok nich mamy całą gromadę postaci negatywnych, wśród których dominują rewolwerowcy, zabójcy i inne tego typu indywidua. Przewodzi nimi niejaki Abe (świetny Jeff Daniels). Tworzy to pewien westernowy spektakl, gdzie nikt nie ma dobrych zamiarów, ale ktoś musi wyjść zwycięsko. Czy jednak o jakimkolwiek zwycięstwie możemy tutaj mówić? Johnson po rozwiązaniu tej dość piramidalnej, ale jednak bardzo logicznie ułożonej konstrukcji udowadnia nam, że tak. Tym większe brawo, że przy tym „Looper” nie traci emocjonalnej wiarygodności. Poza reżyserem zadbał o to tercet głównych aktorów: rewelacyjnie ucharakteryzowany i jeszcze lepiej grający Joseph Gordon-Levitt, zasługująca na wszelkie pochwały, wspomniana wcześniej Emily Blunt i najważniejszy być może z tej całej trójki Bruce Willis. Willis, którego w takich rolach chcemy oglądać zawsze. Willis, który ma wreszcie coś ciekawszego do zagrania poza mordobiciem i jest w tym znakomity! „Looper” to wspaniale rozpisany na troje wyśmienitych aktorów western science-fiction, który powinien zadowolić fanów obydwu wspomnianych gatunków. A gdyby był element sprawiedliwości na tym świecie to powinni go zauważyć także członkowie Akademii Filmowej i przyznać mu nominację za scenariusz oryginalny! Duże pozytywne zaskoczenie!