To już powoli staje się tradycją: załoga kultowego foodtracka zarzuca kotwicę i otwiera lokal. Mimo, że słyszymy taką historię po raz wtóry, za każdym razem cieszy ona tak samo. Prawdopodobnie dlatego, że podświadomie już łączymy ją z wielkim sukcesem. Osiem misek to wrocławska legenda, która niestety zawsze stacjonowała w odległej dla mnie części miasta. Ciężko ująć w słowa radość, którą spowodowała informacja o otwarciu stacjonarnych Ośmiu Misek w centrum. Nowo otwarty lokal mieszczący się przy ulicy Włodkowica ma idealną lokalizację, sympatyczny klimat i… perfekcyjne jedzenie.
W progu przywitał nas tłum ludzi i kolejka, w której kilka minut czekaliśmy na wolny stolik. Nasze apetyty zostały zaostrzone, a my zyskaliśmy trochę czasu na rozejrzenie się po lokalu. Uwagę przyciągają tu przede wszystkim ciekawie wykorzystane kartonowe rury oraz piękne krzesła polskiej marki Fameg. Od drzwi wita nas także neon, rzucający niebieską poświatę na cieszących się jedzeniem gości.
Zwarte i dobrze rozpisane menu postawiło nas przed dylematem, lecz po kilku chwilach zdecydowaliśmy się na klasykę. Przystawka złożona z kultowych maślanych bułeczek w trzech wydaniach może spokojnie uchodzić za danie główne. Ich farsz to kompozycja fantastycznych smaków i tekstur, a moje podniebienie zostało zdobyte przede wszystkim przez bułeczkę z krewetką.
Czytając menu żałowałam, że nie dam rady spróbować wszystkiego na raz. Ze względu na deszczową aurę i niskie temperatury, mój wybór padł na ramen z chrupiącym boczkiem. Och, jak dobrze zjeść prawdziwie aromatyczny bulion pełen smakowitych dodatków. Zupa była bardzo bogata i rozgrzewająca, a jajko gotowane sous vide to kropka nad „i” wieńcząca to pyszne danie. Odrobinę brakowało mi czegoś faktycznie chrupiącego, a wspomnienia przyniosły na myśl smażone świńskie skórki serwowane często w azjatyckich zupach.
Pad thai z krewetkami okazał się najbardziej tajskim pad thaiem jakiego mieliśmy okazję spróbować. Świetna równowaga słodkiego i kwaśnego smaku, przełamana ostrym sosem okazała się strzałem w dziesiątkę.
Osiem Misek nie oferuje alkoholi, ale przy stoliku możecie usiąść z trunkiem zakupionym po sąsiedzku w Ale Browarze. Nam bardzo spodobała się opcja karafki wody filtrowanej za symboliczną złotówkę. To coś, czego bardzo brakuje we wrocławskich restauracjach.
Oprócz pysznego, pełnego smaku jedzenia, mam jeszcze jeden powód do polecania tego miejsca: urocza obsługa. Od samego wejścia widać było, że popularność Ośmiu Misek jest dla pracowników dużym wyzwaniem. Nie obyło się bez pomyłek i długiego czasu oczekiwania na zamówienie, ale przyznam że od dawna nie widziałam, żeby ktoś z taką charyzmą i klasą ogarniał cały gastronomiczny bałagan. Obsługa co rusz przepraszała za drobne usterki, ale czyniła to w sposób tak szczery i uroczy, że nie sposób było się złościć. Lepsza organizacja pracy to na pewno jedynie kwestia czasu, nie mogę się doczekać aż za kilka tygodni wpadnę zobaczyć jak im idzie. No dobra… to tylko taki pretekst. Po prostu chciałabym poznać smaki kolejnych pozycji z menu.
Maria Piecha