Każda nowa płyta niesie ze sobą wyzwania. Tym większe, im wyższy był poziom poprzedniego krążka. Nie inaczej było w przypadku Renaty Przemyk.. I chociaż poprzedni album to składanka z rodzaju ,,,the best of…”, to oczekiwania fanów były spore. Po raz kolejny jednak artystka podołała zadaniu serwując nam porcję czternastu pod każdym względem dopracowanych utworów. Teksty tradycyjnie napisała Anna Saraniecka i jak zwykle słychać w nich smutek oraz bliżej nieopisaną tęsknotę. Wyśmienicie pasuje to do pesymistycznego nastroju płyty, który podsycają takie utwory jak chociażby ,,Sara”. Warto tutaj również zwrócić uwagę na ,,Lullaby”, która wsparta doskonałą sekcją akordeonowa oraz gitarową , stanowi jedną z najbardziej przejmujących kompozycji na płycie. Wiele w tym zasługi tekstu wyraźnie skierowanego do córeczki artystki. Natomiast ,,Sama” wręcz wprowadza słuchacza w lekki stan depresji. Z kolei ,,Ament” utrzymany w bardzo lirycznej tonacji, stanowi najbardziej niekonwencjonalną kompozycję na całej płycie. Nie chodzi tu o samą muzykę, ale o tekst nawiązujący do biblijnego tygodnia, a także o szalenie ekspresyjny wokal. Tego nawet nie da się opisać, tego trzeba po prostu posłuchać. Poza tym po raz kolejny na wysokim poziomie stanęli muzycy, a zwłaszcza Maciej Inglot i jego chwytliwy akordeon. Warto też wspomnieć o udziale Macieja Werka znanego z grupy Hedone, który tym razem nie śpiewał, ale zajął się floopami. Chociaż na ,,Unikat” przyszło fanom czekać blisko trzy lata, warto było. Kolejna (dziewiąta) płyta Renaty Przemyk, podobnie jak jej poprzedniczki, stoi na bardzo wysokim poziomie. Zarówno muzycznym, jak i aranżacyjnym. Próżno jednak szukać w niej wątków przywodzących na myśl np. ,,Ya Hoznę” czy ,,Bliznę”. Ten album jest zupełnie inny niż wszystkie. Jest po prostu ,,Unikatem”.