Pewnego razu żył sobie Snob. Snob miał to szczęście (albo i nie), że urodził się w dużym mieście – gdy osiągnął więc odpowiedni wiek, mógł bez trudu odwiedzać różne instytucje kulturalne, co na początku sprawiało mu niekłamaną satysfakcję, ale potem, gdy stało się już czymś zwyczajnym, przerodziło się w dostarczanie Snobowi materiału do oceniania i wartościowania. Pewnego dnia wybrał się Snob do opery, gdzie zobaczyć miał „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki. I poszedł Snob, i zobaczył, co do zobaczenia było, a następnie przelał swe uczucia na (wirtualny) papier. Za górami, za lasami… …byli sobie dwaj bracia – Stefan i Zbigniew. Bracia owi, wracając z wyprawy wojennej, przyrzekli, że nigdy się nie ożenią – „Dobrze, dobrze, panie bracie, przewyborny ten twój plan – nie masz niewiast w naszej chacie, vivat semper wolny stan!” Jak można się domyślać, mężczyźni w niedługim czasie znajdują się w tytułowym Strasznym Dworze, który dziwnym trafem zamieszkują dwie urocze panienki w wieku właściwym do ożenku. Żeby jednak nie było tak wesoło, przed łatwym do przewidzenia finale bohaterowie muszą jeszcze uporać się z zazdrosnym elegancikiem Damazym, próbami, na które zostanie wystawiona ich odwaga, oraz rodzinną tajemnicą… …źle się dzieje w państwie duńskim Niestety, w miarę interesujący pomysł jest jedną z tylko dwóch zalet tej opery (obok pełnej klasy scenografii). Libretto, rozwleczone na trzy godziny, po prostu nudzi, nie zachęcając do zgłębiania meandrów jego fabuły; w odbiorze, wiadomo, pięknej muzyki przeszkadza nierozumienie słów wyśpiewywanych przez aktorów – albo śpiewają oni za cicho, albo wybitnie niewyraźnie, a przy scenach zbiorowych, gdzie w jednym momencie słychać czterdzieści osób, można tylko marzyć o poznaniu słów – chyba, że nie przeszkadza nam nieustanne wpatrywanie się w monitor zawieszony nad sceną. Czasami, co prawda, zdarzają się wyjątki, które napawają duszę nadzieją na lepszy finał, jednak jest to uczucie jedynie chwilowe, zabite brutalnie przez upływ czasu. Oczywiście, jeżeli ktoś jest zapalonym entuzjastą opery, w tym miejscu powinien zaprotestować: tutaj nie chodzi o „wyraźność” tekstu, a o piękno muzyki. Możliwe, ale tę warstwę jest w stanie docenić jedynie ktoś, kto z muzyką klasyczną ma bardzo dużo wspólnego, zaś osoba, która na co dzień zajmuje się raczej innymi jej odmianami, prawdopodobnie będzie zniechęcona – a przecież poprawienie tego nie wymaga przecież dużo czasu, jedynie chęci. A jako że „Straszny dwór” jest sztandarową polską operą, a do tego znajduje się w miesięcznym muzycznym repertuarze Europejskiej Stolicy Kultury (tak, tak, w 2016, ale to przecież już niedługo), powinno się poczynić wszelkie możliwe starania, by był to spektakl nie tyle dobry, co zachwycający. Agata Słupska