Felieton 

„Wnet i tak zginiemy w zupie”

Co łączy Angelinę Joli i kolarzy jadących w Giro di Italia? Prawdopodobnie zdrowa dieta i idealnie gładkie łydki, ale nie to zdominowało moje przemyślenia na temat kondycji współczesnego człowieczeństwa. Wbrew pozorom łączy ich o wiele więcej. Angelina, jak nie dało się nie zauważyć, pozbyła się swoich śmiercionośnych piersi, żeby kostucha przedwcześnie nie pozbawiła jej adoptowanych dzieci szczęśliwego dzieciństwa u boku  matki. Portale kobiece na całym świecie gratulują seksownej gwieździe odwagi, a polscy publicyści pukają się w czoło i ironizują, że jutro potrąci ją tramwaj… Kolarze we Włoszech też sporo poświęcają. Ich życie to jeden wielki trening. Dzień mija im na siodełku o szerokości dwóch centymetrów, przekraczają granice ludzkich możliwości, a i tak dla większości świata pozostaną naćpaną, pędzącą powierzchnią reklamową. Zawsze kiedy oglądam z Tatą kolarstwo zadaję mu (prawdopodobnie kretyńskie) pytania na temat technicznych aspektów wyścigów i niezmiennie jestem pod wielkim wrażeniem zapobiegliwości tej branży. Koła neutralizujące opory powietrza, kaski niczym bunkry z drugiej wojny światowej, eskorta samochodu zaopatrzonego w cztery zapasowe rowery i zestaw batoników regenerujących! Gdyby mogli, wozili by za nimi lodówkę z dodatkową parą nóg i transplantologa… Po co to wszystko? Bo chłopaki muszą wygrać! Szkoda by było, gdyby na drodze do zwycięstwa stanęła im szyszka, albo skurcz w lewej łydce. Tak jak dzieci Angeliny Joli muszą być szczęśliwe i nieosierocone, tak kolarze zrobią wszystko, żeby oszukać przeznaczenie. W ich świecie nie ma miejsca na ból, strach, egoizm, czynniki losowe, atmosferyczne, czy genetyczne. Rzeczywistość musi dostosować się do celu, jaki został im postawiony. Patrzę na nich i słyszę dumne: „Nie będzie mi tu jakiś przypadek decydował!”. I zazdroszczę. Władzy, pieniędzy, możliwości. Myślę sobie, że też bym chętnie zjadła batonika jadąc rowerem do szkoły, wymieniła bolący kręgosłup na niebolący, udowodniła losowi, kto tu jest jego kowalem. A potem dowiaduję się od Taty, że Wouter Weylandt zginął na trasie, 25 kilometrów przed metą. Wykrwawił się na asfalcie. Justyna Blanka Dzikowska

Related posts