Hej, pamiętacie jeszcze taki przedni akcyjniak o nazwie „John Wick”? Tak, ten dokładnie, gdzie główną rolę gra Keanu Reeves w długich włosach, a fabularny motor napędowy jest co najmniej tak absurdalny jak osikany dywan z „Big Lebowskiego”. No to doczekał się kontynuacji. Całkiem udanej zresztą.
„John Wick 2” przede wszystkim skupia się na elementach, które w pierwszej odsłonie cyklu naprawdę się udały, dodatkowo znacząco rozbudowując świat przedstawiony. W fabularne klisze i schematy obecne w każdym kinie akcji lat 80-tych uderza jeszcze mocniej, tym samym składając spory hołd kampowemu dziedzictwu z kosza DVD za 5 zł. Potrzeba bezpretensjonalnej rozwałki stoi tu ponad metafizycznym przekazem, a pornograficzna przemoc rodem z Tarantina zachwyca ze sceny na scenę coraz bardziej, nakręcona na cudnie długich ujęciach przebijania gardła za pomocą ołówka. Na całe szczęście jednak w kamiennym obliczu Keanu odbija się reżyserska miłość do gatunku pomieszana z nietraktowaniem siebie do końca poważnie – to właśnie dlatego fabuła będąca esencją ”piwnego akcyjniaka” tak dobrze działa, pomimo że, zdawać by się mogło, ich czas bezpowrotnie przeminął.
Pomimo wielu podobieństw druga odsłona cyklu nieco różni się od pierwszej gatunkowo. O ile pierwsza część stanowiła swoiste kino zemsty, o tyle „rozdział drugi”, mimo że nadal zemstą napędzany przywodzi na myśl klasyczne westerny w stylu „W samo południe”, w których ostatni sprawiedliwy musi odbierać atak niegodziwych złoczyńców o egoistycznych, nieetycznych pobudkach. John Wick bowiem nie zabija tutaj w celu dokonania osobistych porachunków, a kieruje się przede wszystkim wierności prawa i kodeksowi organizacji tajnych zabójców. I to też jest bardzo ciekawy wątek, bo o ile dotąd o tejże organizacji wiele się nie dowiedzieliśmy, o tyle ta część czyni ją znacznie bardziej ciekawą, opowiadając nam o jej zasadach czy historii. Pełni tu funkcję wszechobecnej sieci, która to wszechobecność będzie prawdopodobnie motorem napędowym paranoi głównego bohatera w kolejnej odsłonie cyklu (bo wiadomo że takowy sequel powstanie).
Co ciekawe pomimo castingowych decyzji i fabularnej prostolinijności nowy „John Wick” nie traci wcale na elegancji i wysublimowaniu. Garnitury są szykowne, imprezy wystawne, a plenery koncentrujące się wokół miejsc spotkań włoskich elit zostały nakręcone niemalże z Sorrentinowskim wysmakowaniem. Sceny pojedynków i cała choreografia są równie niesamowite (imponującym jest, że niemalże 50-letni Reeves sam odtwarza wszystkie sceny swojej postaci, bez użycia kaskaderskich dublerów). „John Wick 2” niewątpliwie jest filmem wymagającym zawieszenia niewiary, ale sowicie wynagradza to dobrą zabawą. I mimo długiego, zupełnie niepotrzebnie przeciągniętego pierwszego aktu czy powtarzającego się często schematu „pójdź tu, pogadaj z tym, idź dalej strzelaj” naprawdę dostarcza, stanowiąc tym samym odpoczynek od nazbyt patetycznych kolejnych bondów, czy wymuszenie komediowych filmów z serii „Mission: Impossible”.
Ocena: 6/10