Żądze i pieniądze

Co się stało z karierą Stephena Frearsa? W 2006 zaprezentował on szerokiej publiczności „Królową”, świetną satyrę na brytyjską monarchię z jedną z najwybitniejszych aktorskich kreacji lat 2000 – Elżbiety II w interpretacji Helen Mirren. Później jednak obserwujemy równię pochyłą. „Cheri”, lekką komedyjkę ze znakomitą Michelle Pfeiffer, można jeszcze uznać za względny sukces. „Tamary i mężczyzn” nie można już w żaden sposób tak zakwalifikować. Wydawało się, że tamtym obrazem Frears sięgnął dna. Jak dowodzą „Żądze i pieniądze” – nic bardziej mylnego! Jeśli ktoś jest mi w stanie wytłumaczyć o czym to kuriozum opowiada, będę bardzo wdzięczny. Mamy tutaj bowiem dziewczynę Beth, graną niesamowicie manierycznie przez utalentowaną Rebeccę Hall, która  z tancerki erotycznej staje się wziętym bukmacherem. Jej guru Dinka gra tutaj Bruce Willis, mający wyjątkowo bogaty w role rok – ta jest ewidentnie najgorsza. Spotkanie tych dwojga ludzi rodzi wiele problemów natury zawodowej, miłosnej etc. Biznes Dinka zaczyna upadać, Beth się w nim zakochuje, żona Dinka (Catherine Zeta-Jones) jest zazdrosna. Nie byłoby w tej fabule nic wielce zdrożnego, gdyby Frears wiedział co i jak chce opowiedzieć. Gdyby też jego scenarzysta napisał choć zarys interesującej opowieści i garstkę interesujących, zabawnych dialogów. W końcu gdyby aktorzy stanęli na wysokości zadania. Tymczasem w „Lay the favorite”, w dramatyczny sposób przetłumaczonym na „Żądze i pieniądze”, nie zgadza się absolutnie nic! Frears w kilku momentach reżyseruje tak jakby chciał zrobić komedię. W innych łamie ton, włącza fatalną muzykę i stara się nas przekonać, że mamy jednak do czynienia z dramatem. W końcu wpada na pomysł, że może warto byłoby też pokazać trochę sensacji wcześniej zmieszanej z romansem. Mamy więc wszystko: żarty pozbawione siły rażenia (o ile w ogóle można je uznać żartami – ja nie zaśmiałem się na tym filmie ani razu), pseudodramatyzm, sceny zazdrości i miłosnych uniesień na poziomie meksykańskiej telenoweli, w końcu złego mafioso, oszusta i ukochanego głównego bohaterki ze strachu dzwoniącego z budki telefonicznej, co by nikt go nie posłuchał. Czysta rewelacja! Fabule kompletnie brak jakiejkolwiek lekkości. Scenarzysta, najwyraźniej niezbyt skutecznie korzystający ze swoich szarych komórek, wypełnia ją katalogiem kretyńskich zbiegów okoliczności, przerysowanych, żeby nie powiedzieć mocniej idiotycznych sekwencji, w których bohaterowie rozmawiają właściwie nie wiadomo o czym, po co o tym rozmawiają, o sposobie tych rozmów nie wspominając. Jeśli tak chciano stworzyć film o hazardzie i jego konsekwencjach połączony z wątpliwym American Dream, to naprawdę krzyżyk na drogę! Nie pomagają fatalnie grający aktorzy i określenie to dotyczy właściwie całej obsady. Wspomniani Hall i Willis szokują swoją indolencją w tworzeniu postaci. Zeta-Jonesa szarżuję do ostatnie żyły na szyi, ale ona przynajmniej chwilami trafia w konwencję. Podobnie jak w miarę nienajgorszy Vince Vaughn jako kretyn-mafioso-nie wiadomo kto. Zamykający pierwszy plan Joshua Jackson jest tak nijaki, że można byłoby o nim właściwie zapomnieć. „Żądze i pieniądze” nie są też w żaden rewelacyjnie oryginalny sposób nakręcone i zmontowane. Wszystko źle! Kiedy myślałem, że „Atlas chmur” niezagrożenie zmierza po nagrodę dla najgorszego obrazu 2012 roku, pojawiły się „Żądze i pieniądze” – dramatyczny, szokująco słaby, kretyński film z obsadą, która przecież mogłaby góry przenosić. Koszmar! Maciej Stasierski