Praca na roli, biegające zwierzęta hodowlane, a na tym tle miłość między dwoma młodymi mężczyznami. Brzmi trochę jak fabuła „Tajemnicy Brokeback Mountain” nieprawdaż? Niestety debiut fabularny Benjamina Cantu „Żniwa” niczym nie dorównuje bodaj najlepszemu filmowi LGBT w historii światowej kinematografii. Muszę przyznać, że od samego początku miałem poważny problem z fabułą Cantu. Temat wydawał się ciekawy, jednak niemal od pierwszej sceny pojawia się pytanie co autor miał na myśli. Debiutant nie potrafi się określić w jakim kierunku chce poprowadzić historię. Przez to dostajemy film rozpadający się na dwa. W jednej części dostajemy pseudorealistyczny obraz pracy na gospodarstwie rolnym. Do tej części opowieści Cantu stosuje konwencje nieomalże dokumentalną, korzystając nawet w większości z naturszczyków. Później, w sposób zupełnie nagły i sztucznie narzucony, następuje przeskok i zaczyna się historia rozwijającej się miłości między Marco a nowym praktykantem Jakoobem. Niestety w budowaniu tej relacji reżyser zapomniał o kilku podstawowych elementach. Warto byłoby po pierwsze postarać się o jakikolwiek fakt, który mógłby w sposób wiarygodny wyjaśnić skąd nagle między bohaterami tak silne uczucie. Nie były nim, a przynajmniej mam taką nadzieję, kolejne sceny z nachalną symboliką, które nie tylko pozostały do końca niezrozumiałe, to co gorsza w sposób drastyczny łamały tak pieczołowicie kreowaną konwencję dokumentalnego realizmu. Innym problemem miłości Marco i Jakooba jest fakt, że nic w praktyce nie wiemy o naszych bohaterach. Reżyser kilkoma sekwencjami dialogowymi stara się odmienić ten stan niewiedzy, ale niestety efektów nie widać. Te dwa elementy nie byłyby może aż tak wielkim problemem, wszak zawsze można uznać że niedopowiedzenie jest lepsze niż walenie wszystkiego kawę na ławę, gdyby Cantu postarał się o solidne rozwinięcie tego wątku. Tymczasem ledwo się zaczyna, to już brakuje czasu i następuje znów dość topornie narzucone zamknięcie historii. Tym większa szkoda, że zawiązanie akcji zajmujące tak dużo czasu, jest w „Żniwach” niemiłosiernie wręcz nudne. „Żniwa” to stracona szansa na solidną propozycję LGBT z Europy kontynentalnej. Po znakomitym angielskim „Zupełnie innym weekendzie” nie udało się dorzucić do kolekcji kolejnego ciekawego obrazu o miłości gejowskiej. Niestety Cantu chcący złapać zbyt dużo srok za ogon, pragnący być wiarygodnym narratorem i dokumentalistą, poległ pod ciężarem wielowątkowego materiału. Porażka. Maciej Stasierski