Nie wiem, czy Andrew Haigh będzie kiedyś najważniejszym nazwiskiem reżyserskim światowego kina. Jedno jednak wiem na pewno. Będzie mógł zawsze o sobie powiedzieć, że nakręcił w swojej karierze film wybitny, a jest to coś czego większość rzemieślników współczesnego kina nigdy o sobie nie powie. „Zupełnie inny weekend” to nie tylko bodaj najlepszy film początku roku, ale też na pewno jeden z najwybitniejszych filmów o tematyce gejowskiej. W czym tkwi wielkość tego obrazu? Wydaje się, że głównie w jego zupełnie innym, świeżym podejściu do tematu. Haigh nie stawia na łzawe, banalne rozwiązania. Nie wpada też w pułapkę stereotypów. W jego filmie nie uświadczymy więc przegiętych gwiazd czy biegających z transparentami aktywistów. Haigh przedstawia nam dwójkę zupełnie różniących się od siebie bohaterów: samotnego, pragnące znaleźć swoje miejsce w życiu Russela oraz Glena, ekstrawertycznego, towarzyskiego artystę. Połączy ich jedna noc w klubie, po której znajdą się w mieszkaniu Russela. Wyglądająca na jednorazową znajomość przeradza się w coś zupełnie innego. Problem w tym, że Glen za dwa dni wyrusza na dwa lata do Stanów Zjednoczonych. Z tego opisu można byłoby się spodziewać przewidywalnego, okropnie sentymentalnego zakończenia. Haigh jednak obrał zupełnie inny styl. W jego historii wiele jest niedopowiedziane. Tak naprawdę do końca nie wiemy, jak określić to co się dzieje z bohaterami. Haigh zresztą nie ułatwia nam tego gmatwając obraz bardzo długimi rozmowami na wiele tematów. Bohaterowie rozmawiają o swoich wizjach polityki, życia homoseksualistów, związkach. Z tych rozmów widać, że nie tylko osobowościami się różnią. Jednak coś niesamowitego ich do siebie pcha. I nie chodzi tu o frazes, że przeciwieństwa się przyciągają. Czy to miłość? Pewnie tak, gdyż obydwaj ją poznali i obydwaj jej równie mocno potrzebują, choć zupełnie inaczej to pokazują. Jednak po konkluzji widać, że reżyser nie ma dla nas najlepszych wieści. Miłość nie jest lekiem na wszystko, nie rozwiązuje wszystkich problemów. Nie zwycięża zawsze i bezwarunkowo, choć zapewne obaj chcieliby, aby tak się stało. Haigh kreśli relację między dwoma bohaterami przy użyciu niezwykle subtelnych środków. „Zupełnie inny weekend” nie jest dzięki temu wymuskaną wydmuszką. Muzyka gra tutaj rzadko i bardzo cicho, acz jednak trafnie. Kamera zaś niemalże nachodzi na bohaterów. Nadaje to opowieści niezbędnego autentyzmu. Pomagają w tym także doskonale grający Tim Cullen i Chris New, którzy idealnie oddają różnice między swoimi bohaterami, a jednocześnie rodzące się między nimi uczucie. Kilka scen filmu absolutnie ściska za serce, na czele z jedną z ostatnich, w której Russel w końcu pozwala sobie, zapominając o wszystkim, na pokazanie uczuć publicznie. Film Andrew Haigha nie jest obrazem łatwym i przyjemnym. Brudne zdjęcia, surowość narracji nie ułatwia odbioru opowieści. Nie taki jednak był cel reżysera. Chciał on pokazać zupełnie uniwersalną opowieść o miłości trudnej, pełnej wątpliwości, która właściwie nie ma szans się ziścić. Dodatkowo o miłości między dwoma mężczyznami. Haigh w sposób realistyczny łamie ugruntowany w społeczeństwie wizerunek homoseksualnej miłości i za to należą mu się olbrzymie brawa. Rewelacyjne, zaskakująco świeże kino! Maciej Stasierski