Festiwal Film Magazyn Recenzja 

74. Berlinale: reggae wydmy – recenzja filmu „Betânia”

Betânia to główna protagonistka filmu Marcellego Boty o tym samym tytule (jedno pole w nowohoryzontowym bingo byłoby już zaliczone). Dopiero co pochowała męża, a w domu na uboczu cywilazcji wszystko zaczyna się sypać. Notoryczny brak prądu, zmniejszące się połowy ryb, utrudniony dostęp do wody pitnej, wreszcie pożar dachu zmuszają bohaterkę do przeprowadzki do mieszkania jednej z córek położonego w jej rodzinnej wiosce. Gdy Betânia zamieszka wspólnie z rodziną okaże się, że nowe problemy wyjdą na wierzch m.in. konflikt pokoleniowy, brak miejsc pracy, czy klęski naturalne powodowane przez przemieszczające się piaskowe wydmy. W konfrontacji z nową rzeczywistości bohaterka filmu będzie musiała na nowo odnaleźć swoją drogę do utrzymania poczucia tożsamości.

Jak widać już po samym opisie dzieło Marcellego Botty to nie tylko laurka wystawiona pięknym widokom brazylijskiej prowincji. Reżyser zwraca naszą uwagę na problemy lokalne takie jak przemieszczające się wydmy i powodowane na skutek tych ruchów powodzie oraz podtopienia, czy kwestie zarobkowe i perspektywy młodych ludzi żyjących na uboczu cywilizacji. Jednak Botta sięg też po bardziej uniwersalne tematy. Pokazuje kwestie identyfikacji i tożsamości, zwraca uwagę na konflikty pokoleniowe obecne w kraju, ale również na przykładzie pary francuskich turystów krytykuje współczesny materializm i konsupcyjny turyzm, gdzie przecież jeśli zapłaciliśmy pieniążki, to się nam należy.

Największą zaletą Betânii jest kwestia tego, w ile ważnych tematów się angażuje. Bowiem poza nimi, reszta już bardziej technicznych i stylistycznych kwestii to ciężka droga pod górkę. Kolorystyka z początku jest poprawna, wszystko zaczyna się od sceny nocnego tańca ludowego poświęconego zmarłemu. Zwiastuje to nam raczej bliski rzeywistości, poważny film o żałobie, wychodzeniu z niej i odnajdywaniu siebie. Niestety, im dalej w las, tym jaskrawiej. Kolory wpierw delikatnie przechodzą w pastelowe, a na końcu filmu są już całkowicie przejaskrawione i przesycone tak, że nieraz elementy sceny zlewają się w jedno.

Gra aktorska została oparta na profesjonalnych aktorach i naturszczykach. Ci pierwsi ewidetnie radzą sobie na ekranie, ale ich obecność tylko podkreśla angaż nieprofesjonalistów. Nie byłoby z tym jeszcze problemu, gdyby reżyser dał swoim postaciom odgrywać siebie, wtedy wypadają oni znośnie, lecz kiedy oczekuje się od nich bardziej skomplikowanych emocji i wyrazu ciała i twarzy, wówczas iluzja rozmywa się, a my zostajemy z poczuciem sztuczności w ustach. Przyznam się, że w tym momencie nawet nie lekko kręcę nosem, ale w trakcie pisania tych gorzkich słów staram się też zrozumieć, że być może uboga filmografia brazylijska potrzebuje właśnie takich produkcji, by rozpropagować w swoim kraju fach jakim jest reżyseria i aktorstwo. Być może dla mnie, znudzonego widza, jest to czysta parodia stylu, ale dla autochtonów to szansa na rozwój. Zresztą sam Marcello podczas spotkania Q&A wspomniał, że brazylijczycy traktują swoje kino po macoszemu, raczej omijając je w kinach. Swoim filmem chce to zmienić, a jego udziała w berlińskiej sekcji Panorama traktuje jako wyróżnienie i promyk nadziei, że pokaże swoim rodakom inną twarz brazylijskich produkcji.

Na koniec zostawiłem sobie najbardziej dyskutowalny element, a jest nim muzyka i to jak mocno kształtuje sam obraz. Botta jest rozdarty pomiędzy dwoma gatunkami, dwoma mocno sprzecznymi w stylu gatunkami. Pierwszym z nich jest folk, czy ogólniej ujmąć muzyka ludyczna oparta na tradycji i wierzeniach. Drugą stroną medalu jest reggae i reggae remixy popularnych radiowych hitów. Te pierwsze wypadają bardzo dobrze, pokazują tożsamość kraju, doceniają korzenie Brazylijczyków, śpiewane są często przez jednego z najsłyniejszych trubadórów kraju. Piosenki te potrafią poruszyć, podkreślić i docenić dany moment. Ilustrują udanie to, co widzimy w obrazie i stanowią do niego odpowiedni komentarz. Niestety, drugi gatunek mąci w tej materii wiele. Przeciągnięte piosenki (m.in. Lady Gagii, czy Lany del Rey) często tworzą z filmowego obrazu tanie teledyski, które nijak mają się do całości fabuły. Na tle folku wypadają zwyczajnie śmieszne i błaho. Nawet jeśli był to zamierzony zabieg mający pokazać rozdźwięk między tradycją, a współczesnością lub po prostu zamiłowanie Botty do gatunku, to nie umiem się tak, czy siak do tego przekonać. Może też dlatego, że od fabuły filmu, który porusza wiele istotnych tematów oczekiwałbym większej powagi i konsekwencji. Jednego nie można w tym momencie brazylijskiemu reżyserowi odebrać – brazylijskiego uśmiechu. Z pewnością edycja i montaż dały twórcom wiele frajdy.

Na seans Betânii poszedłem z pewnymi oczekiwaniami, szczególnie po zapoznaniu się fabułą, która obiecywała zaangażowany społeczno-politycznie melodramat. Przyznaję, dostałem coś odmiennego, stąd dużo narzekania. Przy czym, muszę przyznać, że 120 minut zleciało mi bardzo szybko. Nauczyłem się nieco o brazylijskiej duszy połowicznie przez sam film, a połowicznie przez to, jak został zrealizowany. Nie jestem profesjonalnym krytykiem, więc nie chcę zwieszać psów na filmie. Myślę, że jego seans to idealna propozycja do rodzinnego obiadu, chwili wytchnienia od bardziej angażujących produkcji. Takiego kina też potrzebujemy. Takie kino zaoferował widzom Marcello Bota. Zachęcam do spróbowania go przy najbliższej okazji. Być może będzie on dla Was wspaniałą okazją do uśmiechu i dobrej zabawy.

Related posts

Leave a Comment