Pełnometrażowy debiut Ariego Astera rozpoczna się ujęciem domku dla lalek. Kamera zbliża się do obiektu coraz bardziej i po chwili możemy zauważyć poruszających się po jednym z pokoi żywych ludzi. Makieta, bez pomocy cięcia, zmienia się w prawdziwą posiadłość fimowej rodziny. Taki zabieg inscenizacyjny – jakby przyrównujący bohaterów do roli zabawek w rękach jakiejś odgórnej siły – można potraktować jako sugestię, że ich los nie jest zależny od nich samych. Jednak, gdy kilka scen później, przenosimy się do szkoły średniej, na lekcję o roli fatum w tragedii greckiej, możemy być już pewni, że finał „Hereditary” będzie tragiczny.
Zanim jednak Zło zapuka do drzwi rodziny Grahamów, będą musieli oni zająć się pochówkiem niedawno zmarłej seniorki rodu. Z racji, że kobieta, ze swoją fascynacją spirytyzmem, szeregiem skrywanych tajemnic oraz wyjątkowo zaborczym charakterem, nie należała do najprzyjemniejszych osób, familia zdaje się odczuwać raczej ulgę niż tęsknotę i szybko po pogrzebie wraca do codzienności. W powietrzu czuć już jednak klątwę, zły omen, że tytułowe, mroczne dziedzictwo zostało wpisane w każdą z postaci wraz z kodem genetycznym. Lawina niefortunnych zdarzeń rozpędza się, gdy po czasie ginie kolejny członek rodu.
To, co następuje później, na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać zbiorem horrorowych klisz oraz pustym festiwalem pojawiających się co chwila na ekranie straszydeł. Jednak choć w filmie Astera znajdzie się miejsce i dla złowieszczo śmiejących się, nagich zwłok i dla obleganej przez mrówki odciętej głowy czy duchów, czających się gdzieś w kącie pokoju, debiutant przeraża nas w sposób o wiele bardziej wyrafinowany. Przede wszystkim – kapitalną inscenizacją oraz obezwładniającą atmosferą. Ta pierwsza, oparta na równoległym montażu, licznych ujęciach zza pleców postaci czy pojawiającym się z sytuacjach zagrożenia charakterystycznym dźwięku podnosi „Hereditary” do rangi arcydzieła w kwestii budowania napięcia. Ta druga, w dużej mierze jest zasługą operatora – Pawła Pogorzelskiego. Polak (niczym John Alcott w „Lśnieniu”) fantastycznie ogrywa każdy kąt upiornej posiadłości Grahamów, potęguje wspomniane na początku wrażenie „domku dla lalek”, czyni z poszczególnych kadrów klatki, z których bohaterowie nie mogą się wydostać.
Spytany o jedną radę, którą chciałby dać młodym twórcom filmów grozy Ari Aster odpowiedział, by na pierwszym miejscu stawiali zawsze historię i bohaterów, a pojawiające się na ekranie potwory traktowali raczej jako dodatek, uosobienie ich wewnętrznych lęków i traum. To cecha większości najlepszych horrorów ostatnich lat – w „The Witch” najbardziej przerażający okazywał się religijny fanatyzm, do którego doprowadziła się XVI wieczna rodzina, w „Coś za mną chodzi” krwiożerczy zombie uganiający się za protagonistką symbolizował nieuchronną inicjację w dorosłość, nawet w mainstreamowym „It” klaun Pennywise był personifikacją przeróżnych fobii dorastających dzieciaków. Choć Aster nie spełnił tu swojego celu w stu procentach, bo warstwa horrorowa ostatecznie przykrywa tą dramatyczną (zwłaszcza przez nieco rozczarowujący, typowy dla podobnych filmów finał), familia Grahamów wciąż pozostaje kluczowym elementem jego debiutu. Natomiast elementy gatunkowe, zgodnie z obietnicą, wynikają bezpośrednio z tego, co przeżywają jej członkowie. „Hereditary” to więc nie tylko jeden z bardziej przerażających filmów grozy ostatnich lat, ale również przejmująca opowieść o horrorze, jakim jest żałoba po stracie bliskiej osoby, irracjonalnym poczuciu winy i przede wszystkim toksynach, uwalniających się wewnątrz kochającej rodziny w kryzysowej sytuacji. Gdyby nie paraliż, jaki utrzymuje się jeszcze długo po seansie, ręce same składałyby się do oklasków.
Dla kogo jest to film? – Dla fanów nowej fali horrorów, jest to pozycja absolutnie obowiązkowa.
Dla kogo nie jest to film? – Na pewno nie dla dzieci, ale sądząc po opiniach niektórych widzów, raczej również nie dla ludzi, którzy od horrorów oczekują tego, że będą typowymi straszakami.
Ocena: 9,5/10