Film Magazyn Recenzja 

Wyścig szaleńców – recenzja filmu „Na głęboką wodę”

Reżyser nagradzanego dzieła Teoria wszystkiego – James Marsh – ponownie postanowił przenieść na ekrany kinowe historię opartą na prawdziwych wydarzeniach. Tym razem skupił się na biografii Anglika, Donalda Crowhursta, którego losy zdecydowanie stanowią wyborny materiał na scenariusz filmowy. Także zaproszenie do produkcji gwiazdorskiej obsady aktorskiej z pewnością pomoże przy promocji obrazu oraz zachęceniu widzów do wybrania się właśnie na tę pozycję. Jednak czy to wszystko przełoży się na solidny seans, czy to będzie o jeden krok za dużo jak Na głęboką wodę?

Główny bohater – Donald, jest marzycielem, który wierzy, że z każdej sytuacji można znaleźć wyjście. Zatem w momencie gdy jego rodzinny biznes chyli się ku upadkowi, bez słowa zawahania decyduje się wziąć udział w Sunday Times Golden Globe – żeglarskim wyścigu dookoła świata. Wątpliwości co do słuszności decyzji pogłębiają się, jednak nacisk ze strony otoczenia przymusza mężczyznę do pozostania w zawodach. Nie zważając więc na brak doświadczenia oraz niedobory w sprzęcie, postanawia zmierzyć się z nieprzejednaną naturą oraz, a może co gorsza, z samotnością. Analizując warstwę fabularną, Na głęboką wodę ogląda się z rosnącym zainteresowaniem, zwłaszcza ze względu na umiejętności narracyjne Colina Firtha, który swoją opowieścią prowadzi nas spokojnie przez oceany. Za pewne niedociągnięcia można uznać jednak średnio zarysowany portret psychologiczny głównego bohatera – mam na myśli stan pogłębiającej się paranoi i obłędu. Odbiera się to nieco tak, jakby twórcy zbyt skupili swoją uwagę na samej intrydze, aniżeli na postaci w niej uwikłanej. Pośpieszne szkicowanie wątków nie czyni jednak wiele dobrego produkcji, a raczej nadaje jej charakteru przesadnego sentymentalizmu.

Atutem filmu Na głęboką wodę jest niewątpliwie charyzmatyczny Colin Firth odgrywający Donalda, który przykuwa wzrok z niebywałą łatwością. Po raz kolejny potwierdził, dźwigając na swoich barkach całą produkcję, że należy do czołówki aktorstwa. Za solidny występ uznałabym również rolę Davida Thewlisa wcielającego się w postać goniącego za sukcesami dziennikarza. Duża w tym zasługa charakteru samego bohatera, jednak Thewlis w punkt oddał emocje oraz odczucia Rodney’a Hallwortha. W przypadku Rachel Weisz nie można ocenić jej aktorstwa w obrazie negatywnie, ale zdecydowanie korzystniej wypada w samodzielnych scenach niż tych dzielonych z Firthem. O ile w scenach szczęśliwego małżeństwa odtwórczyni roli żony amatora żeglarza – Clare, wypada zbyt ckliwie, to w chwilach niepokoju Weisz radzi sobie wyśmienicie.

Pod względem technicznym utwór Jamesa Marsha parę razy nas oczaruje, jednak w ostatecznym rozrachunku pozostaje jedynie na rzetelnym poziomie. Muzyka Jóhanna Jóhannssona bardziej zyskuje, gdy odsłucha się ją niezależnie od obrazu, który podczas seansu przytłoczył delikatną melodię. Zdjęcia bezkresnego oceanu oraz płynne ruchy kamerą niekiedy wręcz imitujące bycie na pokładzie statku, choć stanowią o kunszcie twórców, nieszczególnie poprawiają całościowy odbiór filmu.

Na głęboką wodę wart jest zobaczenia, choćby z uwagi na samą biografię Donalda Crowhursta oraz wcielającego się w niego Colina Firtha. Podczas samego seansu naprawdę na wiele niedociągnięć można przymknąć oko, ale powracają one wraz z przemyśleniami na temat produkcji. Nie da się ukryć, że James Marsh potraktował prezentowaną historię trochę zbyt powierzchownie, pozbawiając głównego bohatera swojego charakteru oraz przeżyć. Brakuje krzty życia i pasji w tej opowieści, co nieuchronnie prowadzi do szybkiego popuszczenia w niepamięć faktu projekcji filmu.

Ocena: 5,5/10

Related posts

Leave a Comment