Najnowszy film Agnieszki Holland był nominowany do nagrody Złotego Niedźwiedzia na Berlinale, a swoją polską premierę miał na festiwalu Nowe Horyzonty. Wyświetlany był naturalnie w konkursie głównym w Gdyni, gdzie został uhonorowany nagrodą za najlepszy film, pokonując między innymi takie pozycje repertuarowe jak Boże ciało. Czy słusznie? Śmiem wątpić.
Polska reżyserka wraz z Obywatelem Jonesem powraca do kina historycznego, które jak dobrze wiemy, dobrze sprzedaje się na rodzimym rynku. Mam pewne trudności z oceną tego filmu – przede wszystkim w zakresie jego transnarodowości. Porównując go do polskich produkcji, (choćby historii o Dywizjonie 303 lub postaci Piłsudskiego) wypada na tym tle naprawdę solidnie – głównie za sprawą środków wyrazów (obraz, montaż), jak i warsztatu aktorskiego odtwórców ról. Trudno jednak uznać Obywatela Jonesa za film polski tylko z uwagi na narodowość reżyserki, bowiem bohaterowie są Anglikami i mówią po angielsku, akcja rozgrywa się w ZSRR, a jedyny polski akcent to kilka nazwisk w czołówce i kraj pochodzenia Agnieszki Holland.
Fabularnie nie da się zaprzeczyć, że jest to film ważny – nigdy w kinematografii nie będzie za dużo obrazów, które poruszają tematy ważne historycznie, zwłaszcza w zakresie ludobójstwa. Nawet jeśli będą miały walor edukacyjny do bólu, pozbawiający je filmowości (którą to skłonność miał w ostatnich latach choćby wybitny twórca, jakim był Andrzej Wajda), to wciąż uważam, że warto, aby gdzieś wisiały w repertuarze jako pozycja poszerzająca horyzonty.
Wielki głód na Ukrainie w latach 1932-33 był niebywałą tragedią, o której w światku politycznym nie chciano mówić. Oglądając Obywatela Jonesa, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że elementy thrillera po prostu nie pasują do tej historii. Sposób kreacji głównego bohatera, wciśnięty na siłę wątek miłości oraz nietypowo podzielona historia (co przyczynia się na nienaturalnie wypadający punkt kulminacyjny) – wszystkie te aspekty sprawiają, że obrazu Holland nie ogląda się płynnie. Całościowo projekcja pozostawia niesmaczne wrażenie, że tematykę tę podjęto w zbyt medialny sposób – wydarzenia historyczne (pomimo wszak autentyczności postaci!) zostają przesunięte na drugi, trzeci plan, a głównym tematem staje się intryga.
W punkt natomiast przedstawiona została psychika głównego bohatera, zwłaszcza w momencie jego pobytu na Ukrainie. Interesująco zaprezentowano pogłębiający się rozpad Garetha Jonesa, co spotęgowano poprzez między innymi ruch kamery oraz metodę kadrowania. Fragmenty te mogą się tym bardziej podobać, iż reżyserka pozostawia margines niedopowiedzeń, czego nie można powiedzieć, oceniając film całościowo. Obiekcje mam natomiast w zakresie głównego bohatera, który teoretycznie traktuje wyjazd na Ukrainę jako formę przemiany, zatem obraz Holland można zinterpretować jako kino drogi. Jednakże sylwestra bohatera została wykreowana przez tak jednoznaczne przymiotniki, że aż trudno w to uwierzyć odbiorcy.
Należy przyznać, że Obywatel Jones jest bardzo sprawnie zrealizowany – zwłaszcza pod kątem dynamizmu prezentowanego poprzez montaż i obraz. Produkcja z pewnością godna seansu, jednak mam duże obawy, czy wzbudzi dyskusje lub przemyślenia u widzów tak, jakby to oczekiwali twórcy. Warto, aby taka tematyka pojawiała się na dużym ekranie, szkoda jednak że niektóre aspekty zostały potraktowane w sztampowy sposób. Poprawny film o prawdzie, jednak mam wrażenie, że niebawem zacznie się kurzyć.
ocena: 5,75/10