The Report przybił do Amazon Prime parę tygodni po tym, jak Pralnia Stevena Soderbergha zawitała na Netflixie. Scenariusze do obu tytułów napisał Scott Z. Burns (stały współpracownik Soderbergha, przy The Report stanął również za kamerą). I te dwie historie, choć stworzone, czy też raczej zrekonstruowane, przez tego samego człowieka, są na zupełnie innych biegunach reżyserskiego opowiadania. Nie sposób uciec od porównywania tych dwóch filmów, ponieważ oba mierzą się ze współczesną polityką – taką która jeszcze nie wystygła, i której jeszcze nie można nazwać przez to historią. O ile w Pralni Soderbergha groteska i metanarracje przeplatane z metażartami zjadały własny ogon i zaburzały samą fabułę, tak w filmie Burnsa, na odwrót, brakuje jakiejkolwiek próby w opowiadaniu z fantazją czy innowacyjnością.
Wspomniana już „rekonstrukcja” to przy Raporcie słowo klucz – Burns skupia się, tak jak w klasycznym kinie politycznym spod znaku Spotlight czy Wszystkich ludzi prezydenta, na wiernym i szczegółowym odtworzeniu śledztwa Daniela Jonesa. Jednak problemem w filmie Burnsa jest właśnie to, że cały filmowy wokabularz i możliwości ekspresji, z których tak chętnie korzysta w swoich projektach choćby jego etatowy współpracownik Soderbergh, tutaj pozostają kompletnie nietknięte.
Sam film chronologicznie wydaje się post scriptum do Vice’a Adama McKaya – na ekranie momentami pojawiają się nawet materiały z Dickiem Cheneyem i Johnem McCainem. Dostaje się więc ponownie prezydenturze Busha, ale, co ciekawe, także Obamy.
Zagłębianie się w szczegóły tej uformowanej z wielką precyzją fabuły jest sprawą mocno skomplikowaną. Pod batutą Burnsa film zanurza się z podglądacką wręcz manierą do ciasnych korytarzy i klitek, w których dokument po dokumencie bohaterowie przeczesują wirtualne archiwa. Daniel Jones zostaje wyznaczony przez Departament Sprawiedliwości do przeprowadzenia śledztwa nt. praktyk eufemistycznie określanych przez CIA jako „wzmocnione techniki przesłuchań” (enhanced interrogation techniques). Jak grzebanie w archiwach szybko mu uświadomiło, za „wzmocnionymi technikami” stoi coś, co nazwalibyśmy raczej torturami. To, co następuje na ekranie później, to powolna droga przez senatorskie sale konferencyjne, i walka jednostki z ogromną biurokratyczno-establishmentową machiną.
Raport to klaustrofobiczny film gęsty w dialogi, prawniczy żargon i polityczne perory. Jego emocjonalnym sercem jest protagonista Daniel Jones, grany przez Adama Drivera. Drivera, który występuje tutaj w ciekawie osobistej roli. Gdy widzimy Jonesa w trakcie rozmowy o pracę opowiada on o tym, jak dzień po zamachu na World Trade Center postanowił zwalczać terroryzm. Z kolei sam aktor miał zaciągnąć się do Marines w dużej mierze właśnie przez 9/11. Gdyby nie kontuzja, która uniemożliwiła mu dalszą służbę, być może teraz zamiast występować w Gwiezdnych Wojnach służyłby na misji w Iraku lub Afganistanie. Ciągnąc tę spekulację dalej, być może musiałby poddawać sesjom waterboardingu podejrzanych o członkostwo w Al-Kaidzie, i stałby się później obiektem śledztwa samego Jonesa?
Ten dziwny kontekst biograficzny nie dawał mi o sobie zapomnieć, gdy oglądałem Raport. Również dlatego, że Driver zdaje się pakować w swój występ dużo energii, tak jakby chciał osobiście zmierzyć się z mniej chwalebną stroną służby wojskowej. Problemem jest jednak to, że Burns w swoim filmie w niewielkim stopniu skupia się na ludzkim aspekcie opowiadanej historii. Zamiast tego interesuje go wielka polityka i wałki kręcone przez senatorów i pracowników CIA. Wielokrotnie podczas oglądania Raportu miałem więc wrażenie, że reżyserowi lepiej zrobiłoby chyba tworzenie filmu dokumentalnego na temat „The Torture Report”. Postaci, poza centralnym Jonesem, wydają się tylko trybami, których obracanie się ma wprawiać w ruch śledztwo i Burnsowską narrację.
Reżyser odważnie zdecydował się na nieuginanie hollywoodzkim formułom w storytellingu. Nie ma tu dosłowności, zaś fakty i paragrafy wręcz wylewają się z ekranu. The Report to fizycznie wyczerpujący obraz, nie tylko ze względu na samą oburzającą tematykę, ale także przez niemal obsesyjne skupienie na głównym wątku, na każdym jego drobnym detalu, który składa się na tę poruszającą opowieść. Często brak w tym filmie czynnika ludzkiego, niemniej to chyba w ogóle nie było celem Burnsa od samego początku.