Z plakatu filmu Solid Gold wybrzmiewa „frapujące” pytanie: jak ukraść 850 milionów złotych? Zapewne nikt z nas tego nie wie. Zapewne przynajmniej duża część z nas chciałaby się jednak tego dowiedzieć, bo nie jest to proste jak budowa cepa. Problem polega na tym, że najnowszy film na to konkretne pytanie nie odpowiada. Odpowiada za to na nieco inne pytanie: jak nakręcić jeden z najgorszych thrillerów polskiego kina? Na to pytanie Bromski odpowiada śpiewająco.
Afera Amber Gold jest jednym z największych skandali finansowych w Polsce po upadku komuny. Tym bardziej dziwne, że zabrał się za nią Bromski dopiero po kilku latach od jej wyjścia na światło dzienne. Można byłoby powiedzieć, że chciał się dobrze przygotować do opowiedzenia o niej, zrobić solid…ny research dotyczący wszelkich jej elementów. Byłyby to argumenty przemawiające jak najbardziej na jego korzyść. Co więcej – być może tak nawet było, ale za cholerę nie widać tego na ekranie.
Solid Gold opowiada około miliona różnych, najprzeróżniejszych historii. Bromski łapie się tematów, które są zupełnie z aferą niezwiązane i dorabia im tyle ideologii, że można byłoby się pomylić o czym ten film naprawdę jest. Mamy więc wpływy służb spersonifikowane w osobie Olgierda Łukaszewicza. Mamy opowieść o wpływu polityki na śledztwa (tak przynajmniej interpretuję sceny z Andrzejem Zielińskim). Mamy kuriozalnie skonstruowaną intrygę wokół restauracji, którą najpierw prowadzi Maciej Maleńczuk, a potem Andrzej Konopka. Mamy też Martę Nieradkiewicz, której postać w filmie jest uwikłana w co najmniej 3 czy 4 kolejne wątki, dotyczące spadku, molestowania, relacji z dzieckiem, relacji z przełożonymi itp. itd. A w śródku, ale też na około tego są panowie Gajos, grający śledczego, i Seweryn, grający bankiera od machlojek.
Sami widzicie – obsada jest tutaj naprawdę niczym z filmów Andrzej Wajdy. Różnica polega na tym, że w nawet tych gorszych filmach Andrzeja Wajdy Ci wszyscy aktorzy zawsze mieli co grać. Bromski napisał im postaci, które nie ma celu, pozbawione cech charakterystycznych, przechadzające się na trzeźwo (Gajos) lub nie (Seweryn) po ekranie. Aktorzy deklamują dialogi, jakby wiedząc, że te pourywane, w dziwnych miejscach pocięte sceny zupełnie nie mają sensu. Bromski otwiera wątki, przez 2,5h tworzy jakąś iluzję historii, która zmierza do nikąd. Historie albo pozostawia bez rozwiązania, albo jak już którąś z nich domknie, to w taki sposób, że ręce opadają. Aktorzy grają co im się przypomni, żaden z nich nie tworzy nawet przyzwoitej kreacji, co w przypadku Janusza Gajosa jest szczególnie bolesne. Myślę, że on i Seweryn mogą Bromskiego wysłać list z podziękowaniami za najgorsze role życia.
Co do samej afery – nie wiemy o niej nic. Nie mamy szansy się dowiedzieć, bo przez to nagromadzenie wątków i „mylenie” tropów (zwane inaczej fuszerką montażową i reżyserską), ta 2,5-godzinna papka jest zupełnie niezrozumiała w najgorszym wypadku, w najlepszym zaś po prostu nudna i bez energii.
Na koniec jedno zdanie o samym Jacku Bromskim – kiedyś byłem na spotkaniu z nim z okazji niemal tak samo „udanej” Anatomii zła. Wydaje mi się, że to spotkanie powiedziało mi wiele na temat filozofii kręcenia filmów przez Bromskiego. Jego trzy ostatnie „dzieła” pokazują, że reżysersko zatrzymał się on w latach 90., jeśli nie 80. To samo ostatnio pomyślałem o Władysławie Pasikowskim, jak zaprezentował Pitbulla, ale w nim widać wciąż pasję do kina. W Bromskim, na podstawie jego filmów, tej pasji nie widzę. Solid Gold wygląda bowiem tak, jakby zostało nakręcone przez reżysera kompletnie niezainteresowanego swoją sztuką, pozbawionego nowych inspiracji człowieka, który od lat nie ogląda żadnych filmów poza swoimi. Nie wiem czy tak jest. Chciałbym się mylić. Ale dopóki Bromski nie nakręci ponownie jakiegoś przyzwoitego filmu, pozostanę pewnie nieprzekonany.