Filmów o młodych ludziach zmagających się z nowotworem było wiele. Ukazywanie nastoletnich bohaterów starających się jak najlepiej spędzić ostatnie dni ulotnego życia, desperacko łaknących wrażeń, ale równocześnie świadomych beznadziejności swojej pozycji i nieuchronnie zbliżającej się śmierci stanowi duże ryzyko powstania ckliwego melodramatu. Dodatkowo motyw miłości ludzi z dwóch odmiennych światów – chorej dziewczyny z dobrego domu i dilera mieszkającego na ulicy – stanowi pułapkę powielenia znanych już wszystkim rozwiązań fabularnych. A raczej nikt nie chce oglądać kolejnego łzawego filmu, w którym bohaterowie ubolewają nad trudami nastoletniej miłości i brakiem zrozumienia przez rodziców. „Babyteeth” zostało jednak ciepło przyjęte na Festiwalu w Wenecji. Pomimo wykorzystania wytartych klisz, twórcy nadali wyeksploatowanym tematom nową formę. Dzięki temu nie ma się wrażenia oglądania żmudnej walki z rakiem, a zwyczajne życie różnych ludzi.
Produkcja w reżyserii Shannon Murphy opowiada o nastoletniej Milli (Eliza Scanlen), która walczy z nowotworem. Pewnego dnia przypadkowo wpada na mieszkającego na ulicy Mosesa (Toby Wallace). Bardzo szybko urzeka ją, ponieważ wiedzie życie skrajnie odmienne od niej, intensywne i zaskakujące. Moses fascynuje Millę, która desperacko zaczyna starać się o jego względy i uwagę. Ich relacji przyglądają się rodzice Milli – psychiatra Henry (Ben Mendelsohn) i lecząca się psychiatrycznie Anna (Essie Davis).
Chociaż Murphy wyreżyserowała film wpisujący się w rodzaj teen drama i korzystający z motywu śmiertelnie chorej nastolatki. Akcję prowadzi jednak w kolorowych i ciepłych przestrzeniach jak dom, imprezy czy szkoła, a nie w szpitalach, unikając ckliwości. Przez większość filmu tak naprawdę nie zwraca się uwagi na chorobę bohaterki. Jest ona jedynie wspomniana, ale postaci nie wydają się nią przejmować i żyją pozornie zwyczajnie. Relacja głównych bohaterów jest raczej dość zwyczajna dla tego typu produkcji, ale pojedyncze elementy zaburzają ten typowy obraz. Podczas gdy dziewczyna cały czas walczy o zwrócenie uwagi Mosesa, nie wiadomo, czy chłopak odwzajemnia jej uczucia. Czasem wydaje się szczerze przejęty uczuciami Milli, aby chwilę później wykorzystać łatwy dostęp do leków, który mu zapewnia. Dla widza wyzwaniem jest także różnica wieku pomiędzy bohaterami. Milla ma 16 lat, a Moses 23. Mając to na uwadze, sceny pocałunków czy seksu nie są łatwe w odbiorze i wymagają podważenia moralności pozornie zakochanego chłopaka.
Oprócz obserwacji związku Milli i Mosesa, twórcy dużo uwagi poświęcili rodzinnej dynamice. Anna i Henry radzą sobie z chorobą córki na zupełnie odmienne sposoby, a oprócz tego zmagają się także ze swoimi prywatnymi problemami – niespełnioną karierą czy zdradą. Wspólnie godzą się jednak na pewne ustępstwa wobec Milli, np. Jej relację z Mosesem, aby zapewnić córce chwilowe szczęście. W filmie wiele pozostaje niewyjaśnione. Nie wiemy, skąd wzięła się część postaci, co łączy je z innymi bądź jak rozwijają się wątki poboczne. Licząc na jakieś wyjaśnienie, ciągle zaciekawieni oglądamy dalej. Niektórzy mogą być zawiedzeni brakiem rozwinięcia pojedynczych kwestii. Warto jednak zwrócić uwagę, że dzięki temu film nie staje się niepotrzebnie kiczowaty, przepełniony informacjami i kliszami. Jedynie w ostatnim akcie pojawia się wcześniej unikany patos i zmuszenie widza do sięgnięcia po chusteczki. Z jednej strony budzi to lekki niesmak – nie po to przez cały film stosowało się tyle różnorodnych zabiegów i humoru, aby na koniec w najprostszy sposób wycisnąć coś z widz. Z drugiej, oczywiście działa sprawiając, że z kina wychodzi się ze łzami w oczach.
Jednym z najciekawszych elementów produkcji są symbole, które odnaleźć można pewnie niemal w każdej scenie. Powtarzające się ujęcia ptaków, tatuaży Mosesa czy tytułowy mleczny ząb otwierają poszczególne sceny, jak i cały film, na interpretacje. Reżyserka umiejętnie nimi manipuluje, dzięki czemu można wątpić w naturalność śmierci Milli. Murphy stara się nadać wyeksploatowanym motywom nowe brzmienie i udaje jej się to. Manipuluje znanymi tematami, aby zaciekawić i zaskoczyć widza. „Babyteeth” nie popada w tani, sentymentalny melodramat, nawet jeśli miejscami trzeba otrzeć łzy, wyróżniając się spośród tematycznie podobnych produkcji.