Film Magazyn Recenzja 

Berlinale 2019 – The Miracle of the Sargasso Sea

Grecka Nowa (lub też Dziwna) Fala za sprawą Yorgosa Lanthimosa weszła na hollywoodzkie salony, jednak nie tylko on jest twarzą tego ruchu. Syllas Tzoumerkas (Płomień) przybył w tym roku ze swoim nowym filmem do sekcji Panorama w Berlinale. Jego The Miracle of the Sargasso Sea faktycznie jest dziwnym obrazem, który potrzebuje zbyt wiele czasu by obrać kurs na konkretny wątek.

Zaczyna się w Atenach w 2006 roku – policja przeprowadza nalot na grupę anarchistów. Pośród plików na ich komputerach znalezione zostały zdjęcia policjantki Elisabeth Kochanowski (Angeliki Papoulia) i jej syna. Czy była śledzona? Czy była celem terrorystycznego zamachu? A może ktoś te zdjęcia podrzucił by pozbyć się niewygodnej protagonistki? Reżyser za bardzo tematu nie roztrząsa i przeskakuje dziesięć lat do przodu zostawiając polityczne rozważania za sobą. Protagonistka skazana zostaje na zsyłkę i jest teraz szefową komendy na prowincji w Mesolangi. Poza farmami węgorzy i kilkoma barami niczego tu za bardzo nie ma. Jej zgorzkniały żywot to przeplatanie pracy, wychowywania syna i upijania się po nocach. 

Małomiasteczkowy świat nakreślony przez Tzoumerkasa oparty jest na typowym kryminalnym toposie – każda z postaci wiedzie podwójne życie, a pretensjonalne rauty z Bachem w tle mieszają się ze współczesnymi, rozbuchanymi seksualnie dionizjami na polach. A bohaterów jest naprawdę sporo. Twórca Płomienia stosuje montaż altmanowski, opowiadając równocześnie ich historie, które przez zbyt długi czas się nie zazębiają, by działały jako solidne kino gatunkowe. 

O co w tym wszystkim chodzi? Reżyser rzuca widzowi mało subtelny trop już na początku filmu – z ekranu telewizora widz dowiaduje się, że lokalne węgorze by się rozmnożyć muszą przebyć tysiące kilometrów i dotrzeć do Morza Sargassowego. Piosenki śpiewane przez jednego z bohaterów również opowiadają o utraconym raju, jakimś „gdzie indziej”, którego zapewne wszyscy w mieście szukają. Scenariusz momentami graniczy z niedorzecznością – Tzoumerkasa nie zadowala prosta narracja, i posiłkuje się snami i wizjami bohaterów. To jednak zasłona dymna, odciągająca uwagę od tego, że centralna historia jest dosyć banalna.

Te podpowiedzi po ponad godzinie wreszcie się łączą. Katalizatorem staje się samobójstwo wspomnianego już śpiewaka. Elisabeth prowadzi śledztwo w tej sprawie w sposób zdecydowanie nierutynowy. Bo i sama śmierć z czasem okazuje się coraz mniej oczywista. Finałowe pół godziny przyjmuje bardziej gatunkową konwencję, która tylko połowicznie wynagradza zbyt powolne tempo z początku.  

Ci, którzy pamiętają filmy Lanthimosa, z łatwością zobaczą w filmie Tzoumerkasa artystyczne pokrewieństwo. Objawia się ono przede wszystkim na poziomie tonu obrazu. Chłód bije od każdej z postaci, wszystkie wydają się odizolowane, a dialogom pomiędzy nimi daleko od konwencji realistycznej. The Miracle of the Sargasso Sea jednak na takiej formie cierpi jako zwykły kryminał. Choć gatunkowość filmu i tak służy reżyserowi raczej temu, by opowiedzieć o Greckiej zgniłej prowincji Anno Domini 2018. A jest ona przede wszystkim pusta, i Tzoumerkas jest w portretowaniu tej pustki całkiem dobry. Ostatecznie, nie o samą zbrodnię w tej fabule chodzi, lecz o ludzi, których podwójne biografie wybijają jak szambo, gdy rozpoczyna się śledztwo. 

Related posts

Leave a Comment