Felieton Film Magazyn 

Czy sztukę masową naprawdę można nazywać „sztuką”?

Sztukę popularną tworzą wszystkie dobra powszechnie dostępne i konsumowane przez masy, szerokie rzesze ludzi. Innymi słowy można ją określić jako sztukę zorientowaną egalitarnie, dostępną dla wszystkich, otwartą i uniwersalną. Odwołuje się ona do wspólnych, powszechnie znanych i zrozumiałych kodów, nie posiada ograniczeń rzeczowych (niska cena uczestnictwa, dogodny sposób udostępniania, łatwość przechowywania), respektuje powszechne potrzeby i nawyki. Sztuka popularna zazwyczaj nie wymaga od publiki wiedzy z dziedzin takich jak polityka czy historia, a jeśli już to robi, to odwołuje się do wydarzeń znanych w różnych środowiskach, o których informacje posiada potencjalny masowy odbiorca. Równocześnie stanowi kolejną gałąź przemysłu i nową formę gry rynkowej. Dobra kultury nie różnią się już sposobem wytwarzania od innych produktów konsumpcyjnych. Celem ich produkcji jest zysk, koszty są zoptymalizowane, a same dobra wytwarzane masowo, tak jak w innych dziedzinach przemysłu. Oznacza to, że, w przypadku kina, za ich produkcję odpowiadają wielkie wytwórnie takie jak 20th Century Fox, DreamWorks, Lions Gate Entertainment czy Warner Bros. Rynek zmienia sztukę w towar i podporządkowuje ją kryteriom zysku, aby małym (w porównaniu do przychodów) kosztem osiągnąć komercyjny sukces.

Nie można jednak odmówić kulturze popularnej niesienia za sobą doświadczeń estetycznych. Paradoksalnie, współcześnie to właśnie ona odpowiada za dostarczanie ludziom satysfakcji estetycznej częściej niż robi to sztuka elitarna. Dla wielu jest podstawowym źródłem kultury. Nieporównywalnie większa liczba osób odwiedza kina komercyjne niż studyjne. Wśród teoretyków istnieje skłonność do utożsamiania kategorii sztuki z jej skrajnymi dziełami. Kulturę wysoką postrzega się jedynie przez pryzmat jej najwybitniejszych dzieł, natomiast charakter kultury popularnej definiuje się poprzez najbardziej szablonowe i komercyjne produkcje. Zapomina się, że sztuka popularna nie zawsze musi być nieudana czy podrzędna, ale ma w sobie także potencjał warty rozwijania i może służyć do realizacji celów społecznych. Uproszczone ujmowanie sztuki popularnej z jednej strony wynika z błędnej próby dostosowania sztuki do ideału kantowskiego bezinteresownego piękna. Z drugiej natomiast, spowodowane jest rozwojem chrześcijaństwa w Europie, powodującym waloryzowanie wartości duchowych i deprecjację doczesnych, takich jak rozrywka. Tymczasem obrona zalet sztuki popularnej nie jest łatwa. Jest to między innymi spowodowane niechęcią wielu entuzjastów mainstreamu do mierzenia się z krytyką ze strony intelektualistów. Odpowiadając na zarzuty dotyczące ubogich środków artystycznych i niewielkiej wartości estetycznej dzieł głównego nurtu, powołują się na demokratyczne zasady i potrzeby społeczeństwa. Prowadzi to do wniosku, że kulturę popularną należy tolerować pomimo jej wad, ponieważ jest odpowiednia dla ludzi, których nie stać na więcej. Wzmocnieniem argumentacji stanowiska obrońców sztuki popularnej byłoby powołanie się na jej najwybitniejsze dzieła, takie jak Forrest Gump (1994), Avatar (2009) czy ostatni zwycięzca Oscara ‒ Green Book (2018). Przykładowy Green Book porusza problematykę rasizmu, homofobii, stratyfikacji społecznej, wykluczenia i samotności i robi to w przystępny sposób. Jasno określa, które zachowania są moralnie słuszne, a które powinny być potępiane w społeczeństwie. Promuje szacunek do drugiego człowieka, równość i tolerancję. Pokazuje, że za pieniądze nie można kupić przyjaźni i miłości, a za bycie dobrym człowiekiem czeka nagroda. Pomimo prostoty warstwy fabularnej filmowi Green Book należy przyznać, że promuje słuszną ideę równości i tolerancji.

Broniąc sztuki popularnej, nie zamierzam dokonywać jej gloryfikacji. Nie można zaprzeczyć, że istnieje wiele miernych produkcji kultury popularnej, niereprezentujących żadnych wartości estetycznych, a będących wręcz szkodliwymi społecznie, zwłaszcza gdy spotykają się z bierną i bezkrytyczną konsumpcją. Powołam się tu na przykład serii filmów American Pie (1999‒2012). Młodzieżowa produkcja szybko stała się znana na całym świecie i zdobyła uznanie młodych widzów. Komercyjny sukces American Pie uzasadnił stworzenie kolejnych siedmiu części, produkowanych tak jak każdy inny produkt konsumpcyjny. Seria wykreowała niezwykle szkodliwy obraz seksu w oczach seksualnie niedoświadczonej młodzieży. Przedstawia nastolatków jako seksualnych predatorów, a utratę dziewictwa jako sposób, aby zdobyć szacunek rówieśników. Nie sposób znaleźć tu dialog, który nie byłby nacechowany erotycznie bądź nie nawiązywałby do seksu.

Obsesja na punkcie stosunku dotyczy wszystkich bohaterów owej produkcji niezależnie od ich płci, oczywiście nie stroniąc od krzywdzącej stereotypizacji. Rozróżnić można kilka typów kobiet: irytującą kujonkę, wrażliwą chrześcijankę czy kokieteryjną matkę jednego z bohaterów. Pośród męskich postaci można wprowadzić rozróżnienie na przykładowo: wulgarnego kobieciarza, nerda czy sportowca. Obsesyjna chęć utraty dziewictwa stanowi główny wątek opisywanej produkcji. Kobiece postaci są uprzedmiotowione, przedstawione jako obiekty, których zdobycie należy do męskich obowiązków. Natomiast mężczyźni ukazani są jako istoty niezdolne do emocjonalnego zaangażowania, skupione jedynie na seksualnej przyjemności. Jest to krzywdzące dla obydwu stron. Równocześnie film jest promocją nadużyć seksualnych ‒ rozpowszechniania nagich zdjęć lub filmów danej osoby bez jej zgody. Według polskiego prawa za tego typu działanie grozi kara pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat. W Stanach Zjednoczonych również nie jest to legalne, a kara zależy od stanu. W American Pie nie ma mowy o zgłoszeniu przestępstwa, wykluczeniu społecznym oprawcy z powodu molestowania, a tym bardziej o poniesieniu prawnych konsekwencji. Bohater, który dopuścił się powyższego nadużycia, nie zostaje potępiony, lecz zyskuje szacunek i uznanie w oczach rówieśników. American Pie jest także promocją przygodnego seksu. Nie zamierzam podejmować krytyki osób, które zdecydowały się na tego typu aktywność seksualną. Problematyczny jest tu brak przekazania widzom, na których w większości składają się młodzi ludzie, informacji dotyczących potencjalnych zagrożeń związanych z takim trybem życia, np. chorób przenoszonych drogą płciową. Przedstawiając jedynie zalety współżycia z nieznajomymi ludźmi, twórcy stali się odpowiedzialni za tworzenie nierealistycznego, niezdrowego i groźnego obrazu seksualności w oczach nastolatków.

Aktualny neoliberalny ustrój uznaje podziały społeczne za normę pobudzającą i rozwijającą rynek. Naturalnym jest, że społeczeństwo zbudowane w oparciu o różnice istniejące pomiędzy jego grupami dzieli też wszystkie swoje wytwory. Sztuka różni się wewnętrznie, tak samo jak różnią się między sobą klasy społeczne ‒ wymagany jest inny kapitał ekonomiczny i kulturowy, aby móc aktywnie z nią obcować. Przyjęcie krytycznej postawy wobec podziału na sztukę wysoką/elitarną i niską/popularną nie jest jednak bezpodstawne. Różnice między nimi zacierają się, występuje między nimi coraz więcej podobieństw, komplikuje się bowiem kulturę niską w celu zadowolenia ludzi z wyższym kapitałem kulturowym i pozyskania większej liczby odbiorców, nieograniczających się jedynie do przedstawicieli klasy niższej. Z tego powodu nie można wykluczać kultury popularnej z przedmiotów badań estetycznych.

Odpowiadając zatem na pytanie zawarte w tytule; czy możemy nazywać sztukę masową „sztuką”? Tak! Skończmy ze snobizmem kulturowym i naprawdę doceńmy blockbustery. Ale proszę, niech nie powstaje więcej filmów w stylu American Pie.

Related posts

Leave a Comment