Film Magazyn Recenzja 

Duma artysty – recenzja filmu „Żona”

Geniuszem nazywamy osobę ponadprzeciętnie utalentowaną, posiadającą cechy oddające ducha epoki, dokonującą przełomowych odkryć, intensywnie odznaczającą się na tle innych. Zazwyczaj użycie tego tytułu jest odporne na usypujące się ziarna czasu. Jednak sukces zawsze ma swoją cenę – tym wyższą im ranga jest większa. Zobaczmy, jak wiele musi zapłacić tytułowa „Żona” filmu szwedzkiego reżysera Björna Runge.

Od samego początku oko kamery będzie koncentrowało się na doświadczonym małżeństwie Joego i Joan Castlemanów. On – mimo swojego wieku –  nieco niesforny i dziecinny kobieciarz. Ona skromna, elegancka, inteligenta i obyta w towarzystwie. W dwóch słowach – idealna partnerka. Akcja filmu rozpoczyna się w 1992 roku w Connecticut, gdzie zastajemy parę podczas intymnej sceny w łóżku (bez obaw, nie takiej, jak z filmów Gaspara Noe). Następnie, pan Castleman w środku nocy odbiera telefon z najważniejszą dla jego pisarskiej kariery nowiną – zostanie uhonorowany literacką Nagrodą Nobla.

Mimo że w przedstawionej historii Joe (Jonathan Pryce) obsypywany jest komplementami, porównywany do największego pisarza XX wieku, to jednak studium charakteru i przemiany Joan (bardzo dobra w tej roli Glenn Close) będą najbardziej zajmujące. Ich związek rozpoczął się jeszcze w Smith College, gdzie on wykładał literaturę, a ona była utalentowaną studentką z dobrym widokiem na przyszłość. Niestety przesiąknięte dominacją mężczyzn lata 50. skutecznie stłamsiły ambicje młodej pisarki. Od tej pory stała się ona prawą ręką męża.

Reżyser zdecydował się wprowadzić dwie linie czasowe. Główna przedstawia zdarzenia aktualne dla filmu, czyli oprószony śniegiem współczesny Sztokholm (co ciekawe, zdjęcia były robione głównie w Glasgow), w którym odbywają się przygotowania do odebrania Nagrody Nobla oraz sama gala wręczenia. Z kolei, zawiłość związku pisarzy poznajemy dzięki retrospektywom. Pierwsze spotkanie w college’u w 1958, zalążki romansu, związek oraz nie do końca jasne, literackie relacje między parą, w której jedna strona warsztatem i talentem przewyższa drugą. Te elementy składają się na wyjaśnienie podjętej przez Joan decyzji, jej wewnętrznej przemiany.

Björn Runge oraz pozostali twórcy filmu wykazali się solidnością w swojej pracy. Scenografia obu osi czasowych przygotowana jest z dbałością o szczegóły. Nie zauważymy niedociągnięć, które mogłyby wybić z toku fabuły, prowadzonej powoli, jednostajnie. Ostatecznie jest to studium pewnego wieloletniego związku, dojrzałego i kształtowanego przez wspólnie spędzone dekady. Zdjęcia są stonowane, adekwatne do tempa, czasu i miejsca filmu. Niełatwo cokolwiek w tych kwestiach zarzucić.

Oprócz głównego wątku warto zwrócić uwagę także na dwie inne postacie. Nathaniel Bone (Christian Slater) pełni rolę adwokata diabła. Jest dociekliwym, wręcz wścibskim dziennikarzem, który podżega Joan do ujawnienia kontrowersji na temat małżonka. Ciekawsza, choć równie krótka relacja rozwija się pomiędzy ojcem-noblistą a synem Davidem (Max Irons), aspirującym powieściopisarzem. Konfrontacja z tak uznanym człowiekiem pióra raptownie podcina mu skrzydła. Zamiast uwagi, której tak łaknie, otrzymuje tylko zbywające komentarze. To kolejny wymiar ceny, którą przychodzi zapłacić członkowi rodziny Castlemanów.

Zakończenie filmu jest jego najatrakcyjniejszą częścią. Właśnie wtedy z bohaterów emanuje najwięcej emocji. Urażona duma pisarza potrafi przerodzić się w niebezpieczny oręż, a literacka ambicja Joan ukrywana przez dziesiątki lat, decyduje dać sobie upust. Niemal namacalna jest jej transformacja widoczna w ostatnim spojrzeniu, jakie rzuca w filmie. Spojrzeniu pełnym nadziei na przyszłość, niczym młodej, utalentowanej absolwentki z głową pełną pomysłów.

Będąc sprawiedliwym trzeba przyznać, że dzieło szwedzkiego reżysera ma niewiele słabszych momentów. Jest równe, gładko się ogląda, nie wpędza w nudę. Jednocześnie nie zaciekawia na tyle, aby widz naprawdę wpadł w nurt historii. Brak tu również wybicia na wyżyny filmografii, a jeśli coś się o nie ociera, to będzie to kreacja Glenn Close.

5,5/10

Film obejrzano dzięki uprzejmości Cinema City.

Related posts

Leave a Comment