O wykorzystywaniu pracowników fabryk w krajach wschodnich takich jak Indie, Bangladesz czy Uzbekistan wiadomo nie od dziś. Kobiety zmuszane są do pracy w nieludzkich warunkach, po 12 godzin dziennie bez przerw, bez ubezpieczeń zdrowotnych, za minimalną krajową, która ledwo wystarcza im na podstawowe wydatki. Już 8-letnie dziewczynki w ramach zajęć szkolnych wysyłane są do pracy na pola bawełny. Kiedy są nieco starsze, zostają zmanipulowane do podpisywania kilkuletnich umów zmuszających ich do pracy w fabryce, gdzie są pozbawione kontaktu z rodzinami, upokarzane, karane za niewyrobienie dziennej normy i molestowane przez przełożonych. Nawet pomimo rozpowszechnienia tych informacji w ciągu ostatnich kilku lat, każdy ma w swojej szafie przynajmniej jedną rzecz z sieciówki takiej jak H&M czy Bershka. Łatwo zignorować fakt, że jakaś szwaczka pracuje za $32 miesięcznie, jeśli nie dotyczy nas to bezpośrednio. Zwłaszcza kiedy nam, europejskiej klasie średniej, tak wspaniale żyje się w neoliberalnej kapitalistycznej rzeczywistości, gdzie ubrania są tanie i łatwo dostępne. Dokument w reżyserii Stéfanne Prijot „Historia pewnych majtek, czyli skąd się biorą ubrania” zwraca uwagę na problem nadużyć względem pracownic przemysłu tekstylnego; należy do filmów, które po prostu trzeba obejrzeć, jeśli chce się żyć świadomie.
Dokument jest złożony z kilku historii kobiet z różnych krajów; Uzbekistanu, Indii, Bangladeszu i Indonezji. Każda z nich jest ofiarą systemu – jako młoda osoba chciała się edukować lub wyjechać z kraju, jednak nie miała na to środków bądź rodzina nie wydała na to zgody. Teraz nie może znaleźć innego sposobu zatrudnienia, a musi utrzymać z czegoś rodzinę i jest zmuszona do wielogodzinnej pracy w fabryce niezależnie od jej stanu zdrowia. Nieważne czy ma gorączkę, migrenę albo zaświadczenie od lekarza o niezdolności do pracy przez jakiś czas – urlop nie występuje w tamtejszych słownikach. Kobiety (w tym ciężarne, a wydawać by się mogło, że rodzina i macierzyństwo są podstawowymi wschodnimi wartościami) stale narażone są na kontakt z toksycznymi substancjami. Najważniejsza jest produktywność i realizacja dziennej normy, która swoją drogą jest niemożliwa do spełnienia.
Najstraszniejsze w tym wszystkim jest podobieństwo wszystkich przedstawionych historii chociaż dzielą je tysiące kilometrów. Kultury w tych miejscach są odmienne, jednak łączą je cechy typowe dla kapitalizmu; kult produktywności, utowarowienie jednostki i postępująca stratyfikacja społeczna.
Oczywiście nikt nie obarcza winą konsumentów i nie oczekuje, że przestaną kupować produkowaną na Wschodzie odzież – odcięcie przykładowo Bangladeszu od zachodniego kapitału nie jest żadnym rozwiązaniem. Co w jednym z wywiadów mówi Marek Rabij, autor książki o przemyśle odzieżowym w Bangladeszu „Życie na miarę. Niewolnictwo odzieżowe.”, tamtejsza gospodarka nie ma do zaoferowania zglobalizowanej gospodarce obecnie nic, oprócz taniej siły roboczej. W tym samym czasie na Zachodzie nie mamy własnego przemysłu odzieżowego, nie wytwarzamy, ale za to nieustannie konsumujemy.
Sektor odzieżowy jest tylko jednym z elementów zglobalizowanego systemu, który świadczy o tym, że liberalny kapitalizm nie działa. Nie realizuje danej obietnicy o poprawie warunków życia – pozwala bogacić się jedynie bogatym właścicielom fabryk. I chociaż każdy to wie, nikt nie jest zainteresowany zmianą. Konsumenci dostają ubrania szybko i tanio, firmy zarabiają coraz więcej, a szwaczki się nie buntują, bo mogłyby mieć jeszcze gorzej – zostałyby pozbawione źródła jakiegokolwiek przychodu, potępione przez rodziny i państwo gloryfikujące przemysł odzieżowy. „Historia pewnych majtek…” szokuje pomimo tego, że ma się świadomość okrucieństwa związanego z pracą w fabrykach na Wschodzie. Przedstawia okrutną wizję rzeczywistości, tym bardziej, że ma się wrażenie, że nie ma się na nią wpływu.