Michał Szablowski: „Mając przed sobą scenę filmową można ją zagrać na tysiąc sposobów”

Już w ten piątek premiera świetnie zapowiadającej się adaptacji powieści Marcina Szczygielskiego „Za Niebieskimi drzwami”. Dawno nie było w Polsce premiery, która choćby w części kierowana byłaby do widzów najmłodszych. Trudna to tematyka, trudny gatunek, na którym łatwo się „przejechać”. Wygląda na to jednak, że tym razem jest spora szansa na sukces. Z tej okazji postanowiłem porozmawiać z reżyserem filmu Mariuszem Palejem oraz kompozytorem muzyki do tego niezwykłego projektu Michałem Szablowskim. Zacznijmy od tego drugiego, żeby jeszcze mocniej budować napięcie przed wielką premierą.

Maciej Stasierski: Co spowodowało, że z kariery muzyka niezwiązanego z filmem, robiącego zupełnie inne projekty, trafiłeś do kina?

Michał Szablowski: Myślę, że pośrednio wynika to z mojej wewnętrznej, naturalnej pasji do tworzenia utworów o bardzo ilustracyjnym charakterze. Rzeczywiście, o ile wcześniej moje muzyczne poszukiwania nie miały wiele wspólnego z obrazem, tak od kiedy pamiętam zawsze cechował je nieco filmowy styl. Nawet jeśli poruszałem się w okolicach rocka i szeroko pojętej muzyki rozrywkowej, to kompozycje były rozbudowane, opowiadały jakąś historię, która miała swoje momenty uspokojenia i kulminacji, zwroty akcji,  czy elementy zaskoczenia. Kilka lat temu moją uwagę skierowałem na muzykę filmową i drzemiący w niej potencjał. Postawiłem przed sobą zadanie skomponowania muzyki orkiestralnej do krótkich form filmowych, nie oczekując żadnych konkretnych efektów. I spodobało mi się. Odkryłem dla siebie, że to bardzo ciekawa sztuka kierująca się nieco innymi zasadami niż swobodna, „niefilmowa” kompozycja. Zafascynował mnie wpływ muzyki (i dźwięku) na postrzeganie obrazu. Mając przed sobą scenę filmową można ją zagrać na tysiąc sposobów i każdy wprowadzi widza w inny nastrój, podkreśli lub zatuszuje dany moment narracji. 

M.S.Twój pierwszy pełnometrażowy projekt, „Kolekcja sukienek”, także wejdzie w tym roku do kina. Co to będzie za muzyka?

M.Sz.: To będzie muzyka bogata w swoim minimalizmie. Bogata pod względem ładunku emocjonalnego jaki wytwarza w połączeniu z obrazem. Skład instrumentalny jest skromny, kameralny – wspaniałe trio smyczkowe, akordeon, pianino, flet, wokalizy i trochę innych instrumentów. Kompozycje impresjonistyczne, jakby malarskie, tak jak i sam film. O tej muzyce lubię myśleć, jak o dodatkowym, niewidocznym bohaterze filmu.

Oto jej fragmenty:

M.S.: Jak się poznaliście z Mariuszem Palejem? Jak Wam się pracowało przy „Za niebieskimi drzwiami”? Czy ten materiał zarówno filmowy, jak i książkowy był bardziej wyzwaniem czy jednak wielką inspiracją? 

M.Sz.: Wyczytałem, że powstaje „Za Niebieskimi Drzwiami”. Temat i kadry z filmu jakie zobaczyłem rozpaliły moją wyobraźnię. Wobec tego skontaktowałem się z Mariuszem i zaproponowałem skomponowanie muzyki. Po przesłuchaniu demo i rozmowie zostałem zaangażowany, ku mojej wielkiej radości.

Materiał był zarówno wyzwaniem, jak i inspiracją. Poziom z jakim zrealizowany jest film motywował mnie do stworzenia jak najlepszej muzyki. Natomiast sama tematyka oscylująca wokół fantastyki, przygody, ale też dramatu, była dla mnie ogromną inspiracją. Taka historia, w której zaciera się granica między prawdą, a fikcją daje wielkie możliwości muzyce. Można unieść się ponad przyziemne sprawy i uruchomić pełną kreatywność. Z drugiej strony, ze względu na złożoność i ilość materiału, projekt był wymagający. Bardzo pozytywne było dla mnie to co podkreślił reżyser już na samym początku – robimy film dla dzieci i młodzieży, emocje i opowieść traktując na serio. Z jednej strony to przygoda, wyprawa w nieznane, z drugiej próba oswojenia młodego człowieka z problemami, jakie może spotkać na swojej drodze.

M.S.: Jaki to był rodzaj pracy – pisałeś muzykę od razu pod skończony film, czy tworzyła się ona w trakcie zdjęć, a może nawet przed nimi na etapie scenariusza?

M.Sz.: Do projektu dołączyłem dosyć późno, na kilka miesięcy przed ukończeniem filmu. Pracowałem na prawie skończonym montażu, w dużej mierze udźwiękowionym przez studio Dreamsound.

M.S.: Który z tych sposobów pracy przy filmie preferujesz?

M.Sz.: Pisanie muzyki pod gotowy obraz daje możliwość dokładnej synchronizacji muzyki, dźwięków i obrazu. Poza tym, bardzo często faktyczne zdjęcia filmowe, rozmijają się z projekcją  wyobraźni przy czytaniu scenariusza.

Mimo wszystko, pisanie muzyki na podstawie scenariusza albo opisu ma swój urok.

M.S.: Jak dużym wyzwaniem dla Ciebie było wejście w świat muzyki filmowej, który w Polsce ogranicza się do kilku zaledwie nazwisk?

M.Sz.: Wymaga to uporu, konsekwencji i wielu godzin spędzonych na próbach twórczych. Jest to moja pasja, więc z przyjemnością poświęcałem się temu zajęciu. Cieszę się, że bez koneksji w świecie filmowym i muzycznym, udało mi się zainteresować swoją muzyką osoby z branży. Trzeba mieć to szczęście i upór właśnie, żeby trafić na ludzi otwartych, nie szukających wyłącznie znanych nazwisk.

M.S.: Czy swoją przyszłość wiążesz w całości z muzyką filmową, przynajmniej przez najbliższe lata?

M.Sz.: Najbliższe lata zdecydowanie chciałbym związać z filmem. Potem – zobaczymy.

M.S.: Pracujesz już nad czymś kolejnym? Jeśli możesz uchylić rąbka tajemnicy.

M.Sz.: Aktualnie pracuję nad krótkim filmem promującym nowe artystyczne miejsce we Wrocławiu.

M.S.: Pomarzmy chwilę: z jakim reżyserem, na razie zostańmy przy Polsce, chciałbyś pracować w przyszłości? O czym mógłby być film, do którego bardzo chciałbyś napisać muzykę?

M.Sz.: Jest tak wielu dobrych reżyserów, że nie chciałbym ograniczać się do wymieniania konkretnych nazwisk. W ogóle mam wrażenie, że to dobry czas dla polskiej kinematografii. Pod względem estetyki podobają mi się seriale HBO – „Bez Tajemnic”, „Pakt”, „Wataha”. Moją uwagę przykuły filmy np. takie jak skutecznie trzymający w napięciu „Fotograf”, eksperymentalne „11 minut”, wielowymiarowe „Body/Ciało”. Podobała mi się łagodnie przedstawiona historia w „Serce serduszko” J.J. Kolskiego.

M.S.: Czy z muzyki filmowej w Polsce da się żyć? Czy jednak życie muzyka w naszym kraju wymaga brania na siebie wiele innych zobowiązań?

M.Sz.: Tak, jest to możliwe. Najtrudniej jest zacząć. Wielu kompozytorów muzyki filmowej podkreśla, że rozwój kariery przebiega powoli.

Z czasem poznaję ludzi, którzy wracają do mnie z kolejnymi projektami. Efekt kuli śnieżnej.

M.S.: Na koniec być pewnie pytanie, które słyszysz co chwila – dlaczego warto obejrzeć „Za niebieskimi drzwiami”?

M.Sz.: Przede wszystkim polecam nie tylko dzieciom, ale też dorosłym. Moim zdaniem to film dobry dla jednych i drugich. To kino zrobione z rozmachem, pomysłem, odważne. Wciągająca, wywołująca dreszcze emocji historia, piękne zdjęcia, bogactwo dźwięków. To film wyjątkowy w polskich realiach, więc myślę, że ten kto śledzi nowości na naszym filmowym podwórku będzie zainteresowany.

Tuż przed premierą zaprezentujemy Wam wywiad z reżyserem Mariuszem Palejem. Była to niemniej ciekawa rozmowa. Już teraz zapraszam.

komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *