…gdyby nie było fenomenu La La Land. Moonlight to film znakomity, jeden z najlepszych obrazów LGBT ostatnich lat. Jeśli nie w ogóle, w tym pełnym schematów gatunku.
Wyobraźcie sobie klasyczny film z tego gatunku: człowiek ma problemy z własną tożsamością, szuka akceptacji, której nie znajduje ani w sobie, ani w rodzinie. W końcu jednak spotyka kogoś, kto mu pomaga, nierzadko jest to pierwsza miłość. Zastanawiamy się, czy im się uda, choć przeczuwamy że może być różnie. Wszystkie w akompaniamencie pompatycznej muzyki i przy hektolitrach wylanych łez. Tak niestety wygląda większość filmów gatunku LGBT. Jeśli któryś z nich wyróżnia się, jak chociażby dwa wspaniałe filmy Anga Lee i Tajemnica Brokeback Mountain, to zwykle staje się swoistym wydarzeniem sezonu. Tak jest właśnie z Moonlight, filmem który nie dotyka żadnego z tych schematów. Barry Jenkins dokonał rzeczy niemożliwej – stworzył nieprawdopodobnie subtelny dramat, który można spokojnie traktować bardzo uniwersalnie. A akcję umieścił w zdominowanej przez czarnoskórych mieszkańców dzielnicy Miami. Trudno o większe odejście od gatunku, trudno też o film lepiej ukazujący rozterki młodego człowieka, który zmaga się ze swoją seksualnością.
Chirona (gra go w trzech segmentach trzech wspaniałych aktorów) poznajemy jako młodego, już powoli uświadamiającego sobie swoją sytuację chłopaka, który szuka zrozumienia. Nie znajdzie go w osobie swojej matki (przynajmniej jeszcze nie teraz), uzależnionej od narkotyków, granej genialnie przez Naomie Harris. Nie znajdzie też wśród swoich kolegów ze szkoły. Jednak pojawi się jego życiu tajemniczy Juan (fenomenalny Mahershala Ali), który pokaże mu, że nawet takie osoby jak on mogą być kochane. Drugi segment to już okres, kiedy Chiron jest nastolatkiem, przeżywającym swoje pierwsze kontakty seksualne z kolegą ze szkoły. Najmocniejszych jest jednak wątek finałowy, w którym spotykamy Chirona już dorosłego, kompletnie zmienionego fizyczne i psychicznie, z matką zamkniętą w zakładzie odwykowym. Tutaj Jenkins dotknął moich emocji, jak chyba żaden inny twórca w tym roku. Zrobił to jednak nie poprzez erupcję, jak w Manchester by the sea, a poprzez subtelnie, z niezwykłą empatią serwowane emocje. Widać je w gestach, w spojrzeniach bohaterów, w uśmiechach, które wymieniają. Nie wiem, jak Jenkins to zrobił, ale kilka ostatnich scen, mimo swojego niesłychanie mocnego wydźwięku, jest przy okazji tak rozczulających, powiedziałbym więcej uroczych. Choć to pewnie niefortunne słowo, kiedy opisuje się historię człowieka, który przez lata zmaga się sam ze sobą, szukając po omacku drogi wyjścia ze swojej sytuacji. Czy jednak z tej sytuacji trzeba wychodzić? Może po prostu trzeba zaakceptować. Amerykanie powiedzieliby ’embrace it, be proud’. Chiron nie umie, a przynajmniej nie znalazł jeszcze drogi jak się tego nauczyć.
Mówić o walorach estetycznych Moonlight, to jak opowiadać o symfonii Beethovena granej przez najlepszą orkiestrę świata. Szczególnie mam tu na myśli zdjęcia Jamesa Laxtona, tak inne od nominowanych z nim Lion, czy Milczenia. Tak jednocześnie powalających, bo pozwalających wejść głęboko w życie bohatera. Moonlight generalnie jest jednym wielkim wejściem w życie – jednak w sposób jak najbardziej nieinwazyjny, żeby nie powiedzieć niezauważony. Na takich nutach wygra tę filmową symfonię Barry Jenkins. Brawo!