Danny Boyle – najbardziej znany jest prawdopodobnie z filmu Slumdog. Milioner z ulicy (2008), za reżyserię którego otrzymał nagrodę Oscara. Osobiście, jestem wierną fanką Trainspotting (1998) – obrazu opowiadającego o ważnych rzeczach w lekki, ironiczno-absurdalny sposób. Nie ulega zatem wątpliwości, że Boyle potrafi tworzyć dobre komedie – tym większe były oczekiwania względem jego najnowszej produkcji. Twórcą scenariusza jest Richard Curtis, a więc autor kilku naprawdę w punkt napisanych dzieł, takich jak Czas na miłość czy To właśnie miłość. Na papierze Yesterday wypada więc całkiem nieźle, pytanie jednak, czy na ekranie wypada równie dobrze?
Jack Malik (Himesh Patel) jest podrzędnym artystą, na którego nikt – oprócz jego menadżerki – nie zwraca uwagi. Brak zrozumienia ze strony rodziny, jak również występy nie dające mu satysfakcji, prowadzą go do chęci porzucenia przygody z muzyką. Jednakże, na skutek niewyjaśnionych wydarzeń, Malik ulega wypadkowi drogowemu, a kiedy odzyskuje przytomność, okazuje się, ze nikt nie zna piosenek Beatlesów. Młody muzyk postanawia to wykorzystać, nagrywając największe hity tegoż zespołu na debiutancką płytę. Kiedy na jego twórczość natrafia Ed Sheeran, Malik szybko zdobywa popularność.
Yesterday pod kątem fabularnym jest dość rozczarowującą rozrywką – to kolejna typowa historia spełnienia american dream, czyli od zera do bohatera. W teorii byłoby to jeszcze do przełknięcia, o ile historia posiadałaby jakieś drugie plany mogące ubarwić całość. Niestety, otrzymujemy silnie eksponowany wątek romantyczny oraz kilka scen w studio lub na estradzie z muzyką Beatlesów w tle i nic poza tym. Najbardziej rozczarowuje humor – a w sumie jego brak. Oczywiście, nie oczekuję gaga na gagu, ale subtelny żart rodem z I tak cię kocham (2017) z pewnością by nie zaszkodził. Zabawnych momentów jest bardzo niewiele, akcja dłuży się niemożebnie, a i sami bohaterowie są dość stereotypowi, z tylko jedną widoczną cechą charakteru.
Filmu nie ratuje również obsada aktorska – debiut na wielkim ekranie Patela może i z początku wydać się może udany, lecz z każdym następnym kadrem opinia ta ulega zmianie. Przede wszystkim aktor jest niezwykle powtarzalny – para wyuczonych min sprawia, że pod koniec jesteśmy co najmniej zmęczeni oglądaniem go. Nieco lepiej wypada Lily James, bowiem odtwórczyni roli menadżerki – Ellie, przynajmniej pozostaje naturalna w swoim aktorstwie, czego nie można mówić o jej koledze po fachu. Angielka dostała niestety do przedstawienia mało ciekawą postać, z której nie dało się prawdopodobnie – potocznie mówiąc – wyciągnąć więcej. Na dokładkę zostaje Ed Sheeran będący o wiele lepszym piosenkarzem niż aktorem i może lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby ograniczył się do tej roli.
Produkcja Boyle’go to przede wszystkim zbiór piosenek Beatlesów, o których mogliśmy zapomnieć o uwagi na ostatnie głośne tytuły z Eltonem Johnem czy Freddiem Mercury na czele. Przyjemnie było usłyszeć hity angielskiego zespołu, szkoda tylko, że nie postanowiono wykorzystać ich w lepszy sposób. Yesterday przede wszystkim traci w oczach z uwagi na braki fabularne zarówno w postaci wydarzeń, jak i żartów sytuacyjnych czy słownych. Mam wrażenie, że także miłośnicy komedii romantycznych poczują się oszukani, biorąc pod uwagę liczne uproszczenia w relacjach między bohaterami. Zatem, jeśli komuś brakuje zespołu The Beatles, to lepiej już odświeżyć sobie animację – Żółta łódź podwodna, a w zakresie twórczości Boyle’go pozostaje mieć nadzieję, że następnym razem wyjdzie korzystniej dla widza.
ocena: 5/10