„Ostatnie dni miasta”: Takiego kina świat potrzebuje

Zwycięzca głównej nagrody Grand Prix na festiwalu Nowe Horyzonty zawsze w jakiś sposób stara się poszerzyć, czy to formalnie, czy też  sposobem opowiadania historii, horyzonty kina jako medium sztuki. Dwa lata temu triumfował eksperymentalny Lucyfer nakręcony przy pomocy tondoskopu tworzącego efekt „rybiego oka” oraz w formacie koła, a nie stosowanego zwykle formatu prostokąta. Natomiast rok temu Jury postawiło na gatunkowy i formalny kolarz swoją decyzję argumentując: „Za poruszającą i wyjątkowo osobistą symfonię miasta, która zabiera widzów w podróż, wiążąc to, co najbardziej intymne, ze stanem świata, w którym aktualnie żyjemy. Nagrodę przyznaliśmy filmowi, który płynie z serca.”  I rzeczywiście trudno się z tymi słowami nie zgodzić, bowiem mamy tu do czynienia z bardzo intymnym i osobistym dziełem, którego realizacja trwała blisko 10 lat i jest rezultatem wielu przemyśleń reżysera na temat Egiptu, czy po prostu współczesnej rzeczywistości.

Główny bohater to 35-letni Khalid, który pracuje nad filmem opowiadającym o Kairze, zamieszkujących go ludziach oraz o swojej rodzinie. Mamy tu do czynienia ze swego rodzaju incepcją, którą spokojnie można opisać już klasycznym cytatem: „o filmie w filmie w ramach filmu”. Jego akcja rozgrywa się w przedziale czasowym od 2007 roku do zbliżającej się rewolucji z 2011 roku. Początek wspomnianej rewolucji mającej na celu obalenie wieloletnich rządów Husniego Mubaraka bardzo subtelnie zostaje ukazane w końcowych fragmentach filmu. Khalid w późniejszej fazie tworzenia swoje dzieła decyduje się na propozycję trójki kolegów po fachu chcącycg wspólnie stworzyć dzieło, które sportretuje życie czterech miast. Tytuł wydaje się adekwatny do pierwszych trzech miast, a mianowicie Kairu, Bagdadu oraz Bejrutu, ale czwarte miasto, którym jest Berlin całkowicie odmienia sens jego znaczenia. Być może reżyser próbuje zasugerować, że jeżeli nic nie ulegnie zmianie, to Berlin także doczeka się swojego końca.

Debiutujący reżyser Tamer El Said za sprawą nielinearnej i nieoczywistej fabuły tka swoją opowieść przy pomocy krótkich fragmentów nierzadko będących prawdziwymi dokumentalnymi sekwencjami ukazującymi polityczne zaangażowanie społeczeństwa w ruch oporu przeciw dyktaturze Mubaraka. Formę dzieła można podzielić na trzy fazy. Pierwsza to klasyczna opowieść o młodym reżyserze, druga to obserwowanie owoców jego pracy, a trzecia to efekt pracy jego kolegów. Każda z nich ma swój osobny styl, ale razem tworzą spójną całość. Druga część przypominała mi proces tworzenia filmu podobny do sposobu opowiadania  Dżigi Wiertowa z Człowieka z kamerą filmową. Główny bohater przygląda się mieszkańcom Kairu i obserwuje ich z ukrycia, aby pokazać rzeczywisty obraz tamtejszej społeczności. Trzecia faza, czyli efekt pracy kolegów głównego bohatera, to moja ulubiona część. Bezpośrednio odwołująca się do strumienia świadomości po wielokroć będąca eksperymentem z użyciem zwykłej małej kamery cyfrowej. Ilość trafnych spostrzeżeń padających z ust postaci, a tym samym pośrednio z ust reżysera Tamera El Saida idealnie portretują społeczny problem i sytuację polityczną w Północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie. Kino w Ostatnich dniach miasta nie jest tylko potraktowane jako dodatkowe narzędzie do walki z reżimem, nastawione na uświadamianie widza, ale również może spełniać rolę katalogu, albo lepiej albumu wspomnień. Bo niejako konstrukcja dzieła przypomina takie luźne wspomnienia składające się na większą formę, bądź fabułę.

Na osobny akapit zasługuje autor zdjęć Bassem Fayad, który przy pomocy żółtych i pomarańczowych barw maluje Kair ciepłym i przyjemnym dla oka światłem. Widać, że wspólnie z reżyserem znaleźli porozumienie w wzajemnym pojmowaniu koncepcji estetycznej i kodu wizualnego. Fayad nie tylko uwodzi paletą barw, ale także swoim warsztatem, który dobrze widać w scenie z użyciem mastershota. Około dwuminutowa sekwencja marszu kamery przypomina najlepsze najazdy z Birdmana czy Rosyjskiej Arki. Raj dla każdego kinomana!

Współczesny świat, który zmaga się z terroryzmem, który cały czas balansuje na granicy konfliktu potrzebuje takiego kina. Kina, które w sposób subtelny, ale wymowny potrafi nakreślić pewien problem społeczny, albo polityczny i zarazem ma ogromny szacunek do widza i do sztuki, która w momentach kryzysowych potrafi zdziałać więcej niż szereg karabinów.             

Ocena: 7/10

komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *