Jak mówi się prześmiewczo – swoich pierwszych razów nigdy się nie zapomina i… chyba coś w tym jest. Dokładnie pamiętam moje zderzenie z Alt-J. Muzycy trafili w moment idealny – szczeniacko zakochana i zrozpaczona, jak mantrę powtarzałam Please don’t go, I love you so, I love you so(…), dosłownie gwałcąc replay przy Breezeblocks. Tak właśnie wyglądał mój pierwszy raz z muzyką z lekka bardziej ambitną, niż ta, którą męczyłam chwilę wcześniej.
Po odkryciu pierwszej piosenki, zaczęłam szperać głębiej i głębiej, aż przerobiłam po kolei wszystkie płyty mojego wówczas ulubionego zespołu. Summa summarum, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że razem dorastaliśmy muzycznie – płakałam przy wcześniej wspomnianym Breezeblocks, Open’er zleciał pod hasłem Left Hand Free, a przed snem po dziś dzień puszczam Taro. Alt-J chyba już na zawsze pozostanie moim dużym sentymentem muzycznym. Indie rock wychodzący spod ich dłoni jest czymś niesamowitym. Idealnie dobrane melodie i taki delikatny (sprawiający wrażenie przyciszonego) ton głosu wokalisty – dla mnie perfekcja w każdym dźwięku.
Tak sobie idąc przez małoletność z Alt-J-em w tle, w końcu doczekałam się pięknej zapowiedzi nowego albumu. Wchodzę na YT, a tam filmik, którego tytułem jest dziwna kompilacja liczb (mój umysł humanistyczny dopiero po przeszperaniu połowy internetu dowiaduje się, iż ów cyferki to nic innego, jak zapis binarny). Odpalam z zaciekawieniem i daję się rozpłynąć instrumentalnej, 54 sekundowej zapowiedzi. Zaledwie dwa dni później grupa wypuszcza wersję z wokalem, trwającą już nie 54 sekundy, a prawie 5 minut. Tytuł i tym razem wdzięczny – 3WW, co prawdopodobnie jest tłumaczeniem kodu binarnego (na to również nie wpadłam sama, bez paniki). Mało tego, muzycy zgrabnie wpletli jego tłumaczenie w refren tekstu: 3WW – three worn words, które z kolei są prawdopodobnie pewnego rodzaju szyfrem dla I love you – czy to nie piękna kombinacja ukazania czegoś tak na pozór banalnego? Na początku odczuwam lekki zawód – każdy kawałek chłopaków był wielkim wow, a teraz? Teraz w zasadzie utwór przesłuchałam raz, ALE… puszczam drugi, trzeci, czwarty i dochodzę do wniosku, że jednak się myliłam – oni nigdy nie zawodzą. Podsumowując? Choćbym nie wiem jak bardzo chciała się do czegoś przyczepić (a z natury czepialska jestem niezaprzeczalnie), Relaxer już zapowiada się na dobrą płytę. Czekam z niecierpliwością!
Relaxer już jest, i jak oceniasz całą płytę?