Kiedy pierwszy raz usłyszałam o Iron Sky (2012), czyli o szalonej opowieści upadku księżycowych nazistów, byłam pewna, że w życiu już nic więcej mnie nie zaskoczy. Nie pomyślałam wtedy, że fiński reżyser Timo Vuorensola postanowi wyprodukować drugą część przygód rozgrywających się na the dark side of the moon. Iron Sky. Inwazja była nie lada przedsięwzięciem – twórca zebrał fundusze między innymi poprzez crowdfunding od swoich wiernych fanów, co ostatecznie przełożyło się na całkiem niezły budżet. Pozostaje zadać pytanie, czy dzieło Vuorensola ma tylko szokować widza, będąc przy tym kinem klasy Z, czy też Inwazja okaże się wartościową produkcją pomimo satyrycznego podejścia do historii?
Historia rozgrywa się kilkadziesiąt lat później po wydarzeniach ukazanych w pierwszej części. Pozostała przy życiu ludność znajduje schronienie w byłej bazie nazistów na księżycu. Jednak gdy pojawi się szansa na uratowanie świata, grupa bohaterów nie zlęknie się ani dziwacznego Towarzystwa Vril, ani pradawnej rasy Reptilian i ich armii dinozaurów. Co ciekawe, fiński reżyser tym razem rezygnuje z melodramatycznych nut, na rzecz kina przygodowego, które garściami czerpie ze zdobyczy popkultury. Przychodzące na myśl nawiązania do innych tekstów kultury są nieuniknione – Indiana Jones, Gwiezdne wojny, Jurassic Park to tylko niektóre z najoczywistszych przykładów inspiracji. Naturalnie, taka narracja może spotkać się z krytyką i zarzutem, że ma na celu jedynie pasożytować na rozwiązaniach pozostałych twórców. Jednak należy pamiętać, że dzieło nie jest samotną wyspą, a reżyser wychowujący się w danym kręgu kulturowym jest uwikłany w kontekst. Traktuję intertekstualne odniesienia w Inwazji jako rodzaj hołdu dla tych utworów oraz tego, jak znacząco wpłynęły na rozwój kinematografii (zwłaszcza w zakresie kina nowej przygody) oraz przyzwyczajenia widza w zakresie oczekiwań przy seansie takiego gatunku.
Nie ulega wątpliwości, że filmu Vuorensola nie zaliczymy do arcydzieł fińskiego kina, a wiele osób uzna tę produkcję za głupkowatą. Nie wszystkie żarty rozśmieszą widza, a osobiście odnoszę wrażenie, że nad humorem w Inwazji można było popracować. Niewątpliwie poprawy wymaga również gra aktorska – nie licząc występu Udo Kiera (jako Wolfgang Kortzfleisch), pozostali odtwórcy ról co najmniej nie zachwycają. Zwłaszcza rozczarowująca jest Lara Rossi odgrywająca główną bohaterkę, która zupełnie została pozbawiona osobowości.
Inwazja zadziwiająco dobrze wypada pod kątem technicznym – przede wszystkim efekty specjalne przykuwają wzrok i nie byłoby fałszywe stwierdzenie, że są lepsze niż w większości polskich produkcji. Wybuchy, kosmos, statki kosmiczne, dinozaury – każdy z elementów został dopracowany, przez co, pomimo abstrakcyjnej fabuły, trudno zaliczyć utwór fińskiego reżysera do kina klasy Z.
Przebudzenie Rzeszy ukazane przez Timo Vuorensola z pewnością zapisze się w historii kina, jednak nie oszukujmy się, że odbiór wśród widowni będzie z pewnością rozbieżny. Niemniej jednak nie kwalifikowałabym Iron Sky. Inwazja jako film guilty pleasure, a raczej groteskowe kino akcji w nurcie science fiction. Brakowało mi dobrego czarnego humoru, który jest niezbędny w sytuacji, gdy twórcy decydują się na scenę z führerem na dinozaurze. Inwazja wypada lepiej na tle swojej poprzedniczki, natomiast pozostawia niedosyt – stąd chęć wybrania się na trzecią część, jeśli zostanie wyprodukowana, niewykluczona.
Ocena: 5,5/10