Wybór nowohoryzontowego Jury był w tym roku dosyć bezpieczny. Czerpiący z tytułowego gatunku ,,Western” Valeski Grisebach to przede wszystkim opowieść o zderzeniu dwóch kultur i poszukiwaniu swojego miejsca na świecie. Ten film, gdyby nie powolne (nowohoryzontowe?) tempo akcji nie miałby w zasadzie nic wspólnego z festiwalem, który od zawsze słynął z radykalnych wyborów i gustów.
Na bułgarską prowincję przyjeżdża ekipa niemieckich budowlańców. Tak jak w ,,Dole” Płatonowa trochę nie wiadomo, co mają wybudować i ile zajmie im to czasu. Materiałów budowlanych brak, koparka się zepsuła a woda nie dociera. Praca więc się zatrzymuje, a robotnicy zaczynają korzystać z uroków biednej wsi. Już sam tytuł sugeruje, według jakiego podziału Grisebach będzie malować swoich bohaterów: przyjezdni pracownicy to trochę tacy białoskórzy kowboje, którzy chcą przez środek rezerwatu Indian puścić tory kolejowe.
Reżyserka czerpie z gatunkowego dziedzictwa również przy kreacji głównego bohatera. Meinhard (naturszczyk Meinhard Neumann) ma w sobie enigmatyczność i magnetyzm, którymi trzydzieści lat temu uwiódł widzów Clint Eastwood w takich klasykach jak ,,Za garść dolarów” czy ,,Mścicielu”. Kiedyś służył w Legii Cudzoziemskiej, jednak na pytania o to, czy kogoś zabił wykonuje jedynie gest zapinania zamka błyskawicznego na swoich ustach. Choć protagonista nic nie może powiedzieć, to widz mu wierzy. Wszak w kieszeni spodni stale nosi nóż, a zaatakowany w nocy pacyfikuje przeciwnika jednym ciosem. Towarzystwo rodaków niespecjalnie mu odpowiada, wyrusza więc na spacer do wsi, by poznać miejscową ludność. W tym momencie transgresji dokonuje się jego przemiana: opuszcza jedno plemię, by dołączyć do innego. Problem w tym, że zmiana nie jest taka łatwa, a obie strony za łatwo nie zapominają o przeszłości. W paru scenach do głosu dochodzą wręcz wspomnienia II wojny światowej, co oczywiście wprawia w zakłopotanie niemieckich budowlańców.
Patrzenie na film Niemki przez pryzmat westernu wydaje mi się kluczowe, bo podkreśla tak naprawdę pomysłowość, z jaką zreinterpretowała ona ten gatunek. Przecież już w latach czterdziestych w Hollywood uważano, ze jest on przestarzały, i powinien odejść do lamusa. Czarno-biały podział pomiędzy dobrymi i złymi, kult męstwa i siły to motywy w kinie dosyć archaiczne. Reżyserka bierze je jednak na warsztat, często odwracając: męskość wpada w kryzys zaś bohaterowie okazują się niejednoznaczni w ocenie. Grisebach udaje się ponadto w tej bułgarskiej rzeczywistości zakląć pewien rodzaj magii i napięcia, który potrafi zahipnotyzować i wciągnąć bez reszty. Świetnie wykreowany został klimat wsi, w której każdy każdego zna, a rytm życia nadawany jest przed kolejne wesela, pogrzeby i wyjazdy dzieci. Bo tak naprawdę prowincja w ,,Westernie” nie opiera się zębowi czasu. Różnice ekonomiczne oraz Unia Europejska sprawiły, że najmłodsze pokolenie ucieka do pracy w Anglii, Austrii czy Niemczech. Podróżujący w odwrotnym kierunku robotnicy ewokują więc w mieszkańcach ponure wspomnienia o utraconym potomstwie.
Dużo jest tu refleksji o granicach języka, które obie strony starają się przekroczyć pomimo przeciwności. Z jednej strony stanowi to źródło sytuacyjnego komizmu, w którym kowboje i Indianie nieporadnie starają się porozumieć. Z drugiej, ponieważ komunikacja ogranicza się często do prostego gestu, staje się dużo bardziej dosłowna i dosadna w przekazie.
,,Eastern”, bo tak niektórzy historycy kina nazywają filmy, których akcja ma miejsce najczęściej na terenie byłego ZSRR i czerpie z westernowych tradycji, rzadko okazywał się udanym projektem. Zapewne klasycznym przykładem byłoby ,,Prawo i pięść” Jerzego Hoffmana, niemniej reżyserzy często korzystali z tego gatunku w parodystyczny sposób (,,Lemoniadowy Joe”, ,,Białe słońce pustyni”), niespecjalnie starając się dojrzale go eksplorować. Film Grisebach jest zaprzeczeniem tej tezy, udanym przeszczepem zachodniej stylistyki na wschodnią ziemię. To pozornie proste zadanie chyba jednak warte było zwycięstwa we Wrocławiu.
Ocena: 8/10