Wtem wchodzi Juliusz, cały na żółto – „Juliusz”, Recenzja

W ostatnich latach większość komedii w Polsce kręci się na dwa sposoby. Jednym z nich to próba powtórzenia sukcesu „Kac Vegas”, która zazwyczaj kończy się festiwalem żenady nie do wytrzymania. Drugie to komedie romantyczne dziejące się w idealizowanym świecie pięknych i młodych ludzi, którym zawsze się powodzi. Powiewem świeżości był „Atak Paniki”, w którym Paweł Maślona pokazał szarych ludzi doprowadzonych do szewskiej pasji. Cieszy mnie, że Aleksander Pietrzak w swoim pełnometrażowym debiucie objął podobny kierunek co Maślona i przypomniał jak powinna wyglądać komedia.

Tytułowym bohaterem jest nauczyciel plastyki w średnim wieku (Wojciech Mecwaldowski), któremu życie cały czas kładzie kłody pod nogi. Na dodatek nie zdołał się jeszcze ustatkować i wciąż mieszka z ojcem (Jan Peszek), który mimo podeszłego wieku nie zamierza rezygnować ze swojego intensywnego trybu życia. Jednie rysowanie komiksów i spędzanie czasu z przyjacielem Rafałem (Rafał Rutkowski) daje Juliuszowi radość.

Pieczę na nad scenariuszem sprawowali znani stand-uperzy – Abelard Giza i Kacper Ruciński do spółki z scenarzystami „Planety Singli” oraz samym reżyserem. Taka ilość osób zaangażowanych w prace nad skryptem skutkuję bardzo zróżnicowanym humorem, który w większym lub mniejszym stopniu powinien przypaść do gustu każdemu. Natomiast produkcja sprawia wrażenie nieco rozlazłej, gdyż przez pierwszą połowę widz ma wrażenie, że ogląda zbiór luźno połączonych gagów zamiast spójnego filmu. Nie przeszkadza to jednak by się zaśmiewać do rozpuku. Ponad to prócz brawurowych żartów „Juliusz” ma również drugą twarz – znacznie poważniejszą w zetknięciu z którą na pewno nie będzie do śmiechu. Choćby relacja Juliusza z Ojcem mimo wielu komicznych momentów potrafi także skutecznie chwycić za serce.

Nie byłoby to jednak możliwe bez świetnie dobranej obsady na czele z Wojciechem Mecwaldowski, który w swojej roli bardzo dobrze połączył postać zagubionego chłopaczka nie wiedzącego co chce robić w życiu ze zgorzkniałym i wypalonym mizantropem. W rolę obiektu zainteresowań głównego bohatera wcieliła się Anna Smołowik i bardzo dobrze oddała silny jednak nieco rozmarzony charakter postaci. Wisienką na torcie są wszystkie postacie epizodyczne, które czasem nie miały nawet 30 sekund czasu ekranowego, a przez to, że zostały tak pomysłowo użyte pozostają w pamięci. Wsród nich wyłapać można między innymi Krystynę Jandę, Wojciecha Łozowskiego czy Macieja Stuhra.


„Juliusz” pokazał że można jeszcze tworzyć komedie pełne pomysłów i miłości do gatunku na których cała sala się śmieje. Mimo tego nie jest to film bez wad. Pojawia się tu kilka żartów z brodą, ale są one w jakiś sposób odświeżane, a nawet jeśli trochę zażenują zostaną przyćmione stosem innych, bardziej udanych. Sama refleksja, którą otrzymujemy na koniec jest słuszna ale dość prosta. Jednak na odrodzenie polskiej komedii czekamy wystarczająco długo, a to jest dobry początek.

7/10

komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *