Film Magazyn Recenzja 

Z piekła rodem – recenzja filmu „Hellboy”

O amerykańskiej serii komiksów Hellboy, które pod względem gatunku należałoby zaliczyć do horroru sci-fi, słyszał chyba każdy. Jeśli ktoś nie miał nigdy w dłoni wersji papierowej przygód tego piekielnego stwora, to z pewnością kojarzy tę postać z filmu o tym samym tytule w reżyserii Guillermo del Toro z 2004 roku. Biorąc pod uwagę te pierwowzory, Neil Marshall (reżyser odcinków kultowych seriali takich jak Gra o tron, Westworld czy Hannibal) stanął przed trudnym zadaniem zmierzenia się nie tylko z niechęcią fanów serii do ekranizacji losów Hellboy’a przez innego twórcę niż del Toro, ale również z samym wyobrażeniem widzów na temat charakterystyki postaci oraz świata przedstawionego. Wraz z pierwszymi seansami produkcji Marshalla pojawiły się wśród krytyków bardzo negatywne opinie o filmie. Czy faktycznie jednak Hellboy jest aż tak słabą ekranizacją komiksu?

W obrazie brytyjskiego reżysera tytułowy bohater będzie musiał się zmierzyć z królową czarownic, która powróciła do żywych, niosąc zarazę i śmierć. Fabuła, jak można się tego było spodziewać, nie jest szczególnie angażująca, co więcej nie niesie ze sobą plot twistów. Czy to oznacza, że projekcja Hellboy’a dłuży się niemiłosiernie, a widz niecierpliwie wierci się na fotelu? Niekoniecznie, bowiem akcja filmu prezentuje się, cytując klasyka, jako ręka, noga, mózg na ścianie. Dla odbiorcy – zwłaszcza fana kina klasy B, któremu niedosyt jest krwi na wielkim ekranie, seans będzie stanowił niewątpliwą przyjemność. Naturalnie, nie jest to rozrywka najwyższych lotów, jednakże czarny humor oraz brutalność dostatecznie przyciągają uwagę widza. Marshall czerpie garściami z gore i zasadniczo skupia się tylko na tej konwencji, na czym cierpi fabularny aspekt produkcji.

O ile Hellboy nie zachwyci publiczność efektami komputerowymi – choć osobiście odczuwam, że twórca nie miał najmniejszego zamiaru tego robić, o tyle zawiera kilka scen naprawdę dobrze zmontowanych. Za przykład może posłużyć scena walki z olbrzymami, w której istotną rolę ogrywa także dopasowanie kadrów do muzyki. Zasadniczo, film pochwalić się może dopasowaną w punkt ścieżką muzyczną – każdy następny utwór podkręca atmosferę sytuacji, doprowadzając do ostatecznego starcia.

David Harbour jako Hellboy nie wypada ani wybitnie, ani słabo – może to zasługa charakteryzacji, która zdecydowanie przytłacza postać samego aktora. Mam wrażenie, że obsadzenie w tej roli innego artysty nie wpłynęłoby znacząco na odbiór całego filmu. Tym czasem zupełnie bez przekonania na ekranie wypadli Ian McShane oraz Sasha Lane i gdyby nie występ Milli Jovovich, to ocena Hellboy’a pod kątem aktorskim byłaby drastycznie niższa.

Nie ulega wątpliwości, że najnowszy film Marshalla nie przypadnie każdemu do gustu – ba, w parę dni po premierze widoczna była tendencja do krytykowania produkcji. Z drugiej strony kino (a’la) superbohaterskie w klimacie gore to aktualnie luka repertuarowa, w którą Hellboy się wpisał. Nie oszukujmy się, że prędzej po czasie sięgniemy po obraz w reżyserii del Toro, choć nie uważam, aby Marshall zasługiwał na aż taką krytykę, jaka go spotkała po premierze. Dla miłośników krwawych seansów to będzie chwila rozrywki okraszona czarnym humorem i pozbawiona wydumanych frazesów na temat ratowania świata.

Ocena: 5,5/10

Related posts

Leave a Comment