Anihilacja, inaczej unicestwienie, to reakcja między cząstką i jej antycząstką, w wyniku której cząstki te znikają, przekształcając się w inną parę cząstek. Samozniszczenie, jak twierdzi jedna z bohaterek filmu, jest zaś wpisane w każdą komórkę ludzkiego ciała. „Anihilacja” będąca wysublimowanym dyskursem na temat destrukcji i aktu tworzenia, wzbogacona o elementy kina akcji, thrillera, dramatu, a nawet romansu, to kolejny przykład na znakomitą kondycję inteligentnego science-fiction. Nie mogło być jednak inaczej. Reżyser i scenarzysta widowiska – Alex Garland, już w „Ex Machinie” udowodnił, że potrafi stworzyć nietuzinkową wizję niedalekiej przyszłości, a być może nawet teraźniejszości, która delikatnie, a jednak wymownie dotknie istoty problemu. W „Ex Machinie” był nim sens istnienia i człowieczeństwo, w „Anihilacji” zaś, tropem autora książki, na podstawie której powstał scenariusz, Garland idzie o krok dalej i próbuje odpowiedzieć na pytanie „dlaczego człowiek podejmuje decyzje prowadzące do ostateczności?”. Produkcja jednak nie tylko filozofuje. W równym stopniu cieszy oko i ucho, nie omieszka też odnieść się do wielkiego filmowego klasyka – Andrieja Tarkowskiego.
Lena (Natalie Portman), biolog oraz były żołnierz, której mąż najpierw znika na rok w niewyjaśnionych okolicznościach, a następnie zjawia się znikąd na progu ich domu, zdezorientowany i w ciężkim stanie, postanawia dołączyć do grupy naukowców i zbadać tajemniczą Strefę X. To tam Kane (Oscar Isaac) wyruszył w ramach ściśle tajnego projektu rządowego. W Strefie rozciągającej się wzdłuż amerykańskiego wybrzeża, które uczestnicy misji nazywają „the Shimmer”, prawa natury nie działają tak jak powinny, a rzeczywistość miesza się ze snem. Pierwszą sceną, jaką serwuje nam Garland, nie jest jednak ani kobieta pogrążona w żałobie po mężu, ani tym bardziej początek wyprawy. Lena cało wyszła ze Strefy i jest przesłuchiwana w warunkach kwarantanny. Zdarza się, że niechronologiczny bieg wydarzeń bywa dla filmów zgubny. W „Anihilacji” działa jednak na korzyść historii. Widz bowiem już od pierwszej sceny zadaje sobie nie tylko pytania „gdzie?”, „kiedy?” i „co?”, ale przede wszystkim „jak?” i „dlaczego?”. Samo ułożenie scen w trakcie całego seansu również nie jest przypadkowe. Obrazy z ekspedycji i wywiadu w izolatce przeplatają się z retrospekcjami z codziennego życia głównej bohaterki i jej męża, odkrywając przed widzem kolejne elementy układanki.
Gdy momentami przenosimy się jednak w głąb Strefy, towarzysząc pani biolog oraz jej czterem partnerkom (tak, ekspedycja składa się z samych kobiet!) w wyniszczającej wyprawie, bywa że zapominamy o głębszym przesłaniu produkcji. Tajemnicza anomalia mami z ekranu kolorami i kształtami, zaskakujące zwroty akcji potęgują napięcie, a nawet lekki strach, muzyka wprowadza w przedziwny trans, któremu nieodłącznie towarzyszą ciarki na całym ciele. Tak więc pomimo dość powolnie rozwijającej się fabuły i konieczności wysilenia szarych komórek, aby choć otrzeć się ze zrozumieniem o zaproponowaną przez Garlanda dyskusję naukowo-filozoficzną, „Anihilacja” gwarantuje sporo czystej filmowej rozrywki. Do niej należy też obserwowanie Natalie Portman i całej reszty obsady, z Jennifer Jason Leigh na czele, w aktorskiej akcji. Wbrew licznym opiniom, nie posunęłabym się natomiast do stwierdzenia, iż „Anihilacja” to film feministyczny. Pokrzepiające niemniej i dające do myślenia na przyszłość, wydaje się obsadzenie kobiet właśnie, w większości znaczących ról, i to nie typowo kobiecych, a wręcz przeciwnie. Alex Garland znów to zrobił. Zszokował, zachwycił i zmusił do ruszenia głową, a następnie zostawił z licznymi przemyśleniami, zakończeniem bądź co bądź otwartym na interpretacje i niebanalnymi wnioskami. Ambitne sci-fi ma się dobrze!
Ocena: 7/10