Film Klasyka Magazyn Recenzja 

Dziesięć małych morderstw – recenzja 'A potem nie było już nikogo’

Czy istnieje lepszy sposób na spędzenie wieczoru podczas kwarantanny niż kryminalna zagadka spod pióra Agathy Christie w jednej dłoni i kieliszek wina w drugiej? Zawsze można mieć kieliszki w obu dłoniach, a tajemniczego mordercy szukać w ekranie telewizora. Plan doskonały. Z pomocą w jego realizacji przychodzi serwis vod.pl, który udostępnia za darmo sporą bibliotekę klasyków Hollywood, a między nimi A potem nie było już nikogo (And Then There Were None).

Nie martwcie się, jeśli jesteście fanami pisarki, a ten tytuł nie mówi Wam zbyt wiele. O ile na rynkach zagranicznych jego zmiana nastąpiła dość wcześnie, a w samej Ameryce powieść od razu ukazała się w powyższej wersji, tak w Polsce do początku XXI wieku trwano przy oryginalnej formie. Brytyjskie premierowe wydanie książki z 1939 roku opublikowane zostało bowiem pod tytułem Dziesięciu Murzynków. Nikogo nie powinna dziwić ta zmiana. Dziwić może opieszałość na naszym podwórku. Obie wersje tytułu odnoszą się do znanej, ale raczej makabrycznej piosenki, a w zasadzie rymowanej wyliczanki, której bohaterowie giną jeden po drugim w kolejnych jej zwrotkach.

Godna uwagi jest jej popularność. Jest jedną z najlepiej sprzedających się książek w historii z imponującą liczbą ponad 100 milionów kopii. Doprowadziło to do szeregu adaptacji filmowych, z których ta Claira jest prawdopodobnie najlepsza, ale na jej podstawie powstała również gra komputerowa i popularny 3-odcinkowy mini-serial produkcji BBC.

Rene Clair był reżyserem niesłusznie zepchniętym na margines głównie za sprawą La Nouvelle Vague i zapamiętany ze względu na swoje dokonania na polu francuskiej awangardy lat 20-tych oraz przełomu dźwiękowego. Nie ma się czemu dziwić – jego Entr’acte (1924) to kamień milowy w historii kina i sztandar cinema pur, Paris qui dort (1924) to poetyckie science-fiction, Sous les toits de Paris (1930) było bardzo udanym eksperymentem zaimplementowania asynchronicznych efektów dźwiękowych w filmie fabularnym, a w À nous la liberté (1931) zdołał w pełni wykorzystać nową technologię, tworząc muzyczny komentarz społeczny i inspirując późniejszy film Chaplina Modern Times (1936). Producenci złożyli nawet pozew sądowy o plagiat, ale Francuz zażenowany ich zachowaniem nie chciał mieć z tym nic wspólnego.

Po przeprowadzce do Hollywood zrealizował m. in.  jeden z moich ulubionych jego filmów, ale także jedną z ulubionych komedii w ogóle. W I Married a Witch udało mu się połączyć radosny humor ze słodkim romansem i elementami kina fantasy/horroru, wykorzystując przy tym wszystkie zdolności warsztatowe. Przepiękna Veronica Lake gra czarownicę Jennifer z tak promieniującą energią i wdziękiem, że podczas seansu nie sposób zetrzeć uśmiech ze swojej twarzy. Clair miał już pakować walizki i wyruszać do Algierii w roli dokumentalisty i kronikarza francuskiej armii, kiedy cały plan pokrzyżowały jej kłopoty finansowe. W ramach pocieszenia w 1945 roku dostał ofertę realizacji A potem nie było już nikogo dla studia Fox. Był to największy finansowy sukces, mimo najmniejszego wkładu artystycznego w jego produkcję, ale również pożegnanie reżysera z Ameryką. Dzisiaj nazwalibyśmy to „wypłatą”. Rok później wrócił do Francji, gdzie z powodzeniem odradzał się twórczo.

Fabuła filmu wiernie oddaje klimat książki Christie i opowiada historię ośmiu obcych sobie ludzi, którzy przypływają na małą, skalistą wysepkę na zaproszenie Pana U. N. Owna. Gospodarza jednak nigdzie nie sposób znaleźć, a gości wita dwójka wynajętych służących. Coraz bardziej podirytowani sytuacją zaczynają wymieniać uwagi, a ku ich zaskoczeniu okazuje się, że żaden z nich nigdy nie spotkał Owna twarzą w twarz. Zabawa się zaczyna, kiedy służący odtwarza płytę gramofonową z nagraniem gospodarza. Ten zarzuca każdemu z nich popełnienie różnego rodzaju zbrodni w przeszłości i przepowiada zbliżającą się karę. Seria zgonów gości w niewyjaśnionych okolicznościach odbywa się w rytm wspomnianej wcześniej wyliczanki, którą symbolizują porcelanowe figurki dziesięciu Indian na stole w jadalni. Za każdym razem jedna z nich ulega zniszczeniu, a pozostali przy życiu domownicy próbują znaleźć wyjście z sytuacji i odgadnąć kto płata te mordercze figle. Dziwnym trafem również słowa zwrotek piosenki zdają się odpowiadać sposobom odejścia ich w stan spoczynku.

Na uwagę zasługuje ekipa aktorska zatrudniona do tego projektu. Są to nazwiska znane, które w okresie lat 30-tych i 40-tych bardzo często grały u boku gigantów ówczesnego kina jak Hepburn, Stewart i Grant oraz pod okiem największych nazwisk reżyserskich jak Hitchcock, Hawks, Cukor i Lubitsch.

Clair w płynny, niewymuszony sposób buduje suspens i wciąga widza w tajemniczy świat morderstw, wykorzystując przy tym pełnię swego talentu technicznego, nienaganne od lat poczucie humoru i zdolności reżyserskie potrzebne do złożenia w całość nie tylko fabularnych puzzli, ale również gwiazdorskiej hollywoodzkiej obsady. Nawet jeśli nie jest to jego najlepszy film, to nadal produkcja godna polecenia oraz pozycja obowiązkowa dla fanów Agathy Christie. Być może to także furtka dla widza do reszty jego dorobku.

Related posts

Leave a Comment