Magazyn Recenzja 

„Last Building Burning” – recenzja

Cloud Nothings przez 9 lat swojej kariery zdążyli wypracować swój niepowtarzalny styl. Z jednej strony to piosenkowy pop punk, a z drugiej, przybrudzone noise rockiem emo. Ten brzmieniowy sukces podupadł nieco po średnio przyjętej kolaboracji z zespołem Wavves oraz nijakim “Life Without Sound” z zeszłego roku, toteż fani byli pełni obaw wobec tegorocznego wydawnictwa Dylana Baldiego i spółki.

“Last Building Burning” okazało się jednak powrotem w wielkim stylu. Formacja z Cleveland zrozumiała błędy dwóch poprzednich albumów i zrobiła wielki krok naprzód względem i tak świetnego “Here And Nowhere Else”. Na pierwszy rzut oka widać, że tegoroczny krążek to najwściekleszy materiał amerykańskiej grupy do tej pory. Słów “na pierwszy rzut oka” nie używam tu przypadkowo, gdyż otwierające płytę “On An Edge” hołduje najlepszym tradycjom emo punku oraz screamo, w stylu Rites Of Spring na przykład. Dynamiczna perkusja, wrzask Baldiego i kończąca “wesoła” sekwencja akordów są motorem napędowym i syntezą wszystkich motywów, które stanowią o wielkości “Last Building Burning”. 

A im dalej w las, tym lepiej. Po tym, jak Cloud Nothings przedstawia się na pierwszym utworze, następuje misz-masz wszystkiego, co w ich muzyce najlepsze. „Leave Him Now” to absolutne mistrzostwo w pisaniu prostych pop-punkowych hymnów. Napędzana chwytliwym refrenem, skocznymi zwrotkami i tęsknym post-chorusem piosenka przypomina za co tak bardzo pokochałem poprzednie dzieła Amerykanów (a w szczególności “Here And Nowhere Else”). To samo tyczy się zresztą “In Shame”. 

Kolejnym atutem zespołu na “Last Building Burning” jest zdolność do tworzenia, w obrębie tak prostego z pozoru gatunku, skomplikowanych kompozycji. Pierwszy singiel – “The Echo Of The World” zaskakuje nie tylko złożonością, ale i zachowaniem niesamowitej dynamiki, pomimo napakowania numeru masą przeróżnych motywów, riffów i przyśpiewek. Trwające od połowy crescendo nie jest jedynie punktem kulminacyjnym szaleństwa płyty, ale także doskonałym przygotowaniem do następującego po nim “Dissolustion” – utworu, który pomimo długaśnej, chaotycznej sekcji pośrodku, jest tak angażujący, że mija słuchaczowi w sekundę. 

Na zakończenie zespół serwuje nam odrobinę nietuzinkowej nostalgii, w postaci “So Right, So Clean” oraz powrót do wspominanej już przy okazji “Leave Him Now” piosenkowości, ujawniając umiejętność Baldiego do uporządkowania wszystkich kompozycji w bardzo zgrabny sposób, czyniąc tegoroczne wydawnictwo pięknie zamkniętą całością. 

Teksty Cloud Nothings nadal pozostały introspektywne i brudne, przesterowane gitary nadal są brudne i przesterowane, a praca perkusji wciąż stanowi o niebagatelnej agresji i rozpaczy. “Last Building Burning” jest dokładnie tym, czego od tego zespołu oczekiwałem, a zarazem zupełnym zaskoczeniem, przez co natychmiastowo wkradła się na szczyt mojej playlisty, gwarantując też, że niezależnie od okoliczności pojawię się w lutym w Pogłosie, żeby usłyszeć nowy materiał na żywo.

Related posts

Leave a Comment