Film Klasyka Recenzja 

Oh hi Mark – recenzja filmu „The Room”

Sięgając po jakiś film, zazwyczaj kierujemy się chęcią obejrzenia dobrego widowiska, które pozwoli nam uciec od codzienności. Seans słabej produkcji przyjmowany zatem jest ze sporym rozczarowaniem oraz poczuciem stracenia czasu. Sytuacja jest zgoła odmienna, kiedy zdecydujemy się na projekcję obrazu będącego aż tak złym, że aż rewelacyjnym, przez co przeszedł do historii kina. Gdyby zadać przechodnia pytanie, który film według nich zasługuje na miano „najlepszego z najgorszych”, odpowiedź byłaby tylko jedna. Room. The Room.

Niezwykłość The Room to zasługa jednego człowieka – Tommy’ego Wiseau będącego chyba najbardziej creepy (nie ma lepszego słowa, które oddałoby pierwsze wrażenie po ujrzeniu tego artysty) osobą na globie. Jego wizja twórcza, chęć zostania aktorem oraz zdolność do poświęceń (a także miliony dolarowych monet) pozwoliły doprowadzić produkcję do końca. Na pytania, kim tak naprawdę jest Wiseau, skąd wziął fundusze na to przedsięwzięcie albo czy ten film to tak na serio, zapewne nigdy nie poznamy odpowiedzi, przez co The Room tym bardziej przykuwa uwagę swoimi pełnymi tajemnic kulisami.

Samą fabułę obrazu trudno opisach, bowiem takiego przebiegu wydarzeń nie powstydził się nawet Patryk Vega. Prezentowane sceny nie charakteryzują się głębszą refleksją ze strony scenarzysty, przez co uzyskujemy wielowątkowość zupełnie nie rozwiniętą w scenariuszu. Na szczęście mamy jeden główny motyw – trójkąt miłosny – który jakoś trzyma całość w rydzach, choć wrażenie, iż wszystko prowadzi do niczego, jest w pełni uzasadnione. Niezapomniane są zwłaszcza sceny na dachu budynku, które upięknione zostały poprzez zastosowanie green screen’u oraz zadziwiająco liczne fragmenty grania w jakże popularną w Ameryce grę zespołową – futbol amerykański. Nie sposób puścić w niepamięć, choć chciałoby się i to bardzo, scen „erotycznych” pełnych bezsprzecznej pasji i zaangażowania, zwłaszcza ze strony Wiseau. Autentycznie, oglądając po raz pierwszy ten film, przez chwilę można odnieść wrażenie, że to amatorski obraz pornograficzny aspirujący do miana produkcji fabularnej.

Niewątpliwie za zaletę The Room uznać można świetnie rozpisaną ścieżkę dialogową, która przeszła wręcz do języka potocznego – już jeden seans pozwoli wam swobodnie cytować głównego bohatera. Na szczęście fani tej produkcji nie zawiedli i w internetach spokojnie doszukać się można kompilacji najlepszych wypowiedzi z projekcji. Na marginesie wspomnieć można, że kwestie dialogowe wyróżniają się zadziwiającą powtarzalnością na skutek czego, kilkukrotnie przyjdzie nam usłyszeć, że „wszystko jest w porządku” czy też „nie kocham Johnny’ego”.

Bohaterowie kultowego filmu są tak nijacy, a przy tym nieoryginalni, że aż szkoda patrzeć. Fakt, pojawia się przykładowo taki Danny, którego zachowania sugerują, że równie dobrze mógłby być mordercą albo pedofilem (a tymczasem jest delikatnym ćpunem i podglądaczem), co może wzbudzić u widza dyskomfort. Najbardziej autentyczną postacią jest matka głównej bohaterki, która jako jedyna mówi prawdę o tym, co dzieje się na planie filmowym, a jej wypowiedzi bardziej odnoszą się do rzeczywistości, aniżeli produkcji. Nie można nie wspomnieć o Johnny’m, bowiem kreacja tej postaci zasługuje na Oscara, a w najgorszym wypadku chociaż na Złotą Malinę. Tommy, który prawdopodobnie włożył całego siebie w postać Johnny’ego, pokazuje widzowi jak okrutny potrafi być świat, zwłaszcza dla osób poświęcających się dla innych. Sposób gry aktorskiej jest na tyle ekspresyjny, że trudno nie zwrócić na niego uwagi – mimika twarzy, gesty to wszystko pozostawia w psychice nieodwracalne straty.

Zdjęcia są na tyle typowe, a motywy muzyczne tak oklepane oraz zapętlone, że pozwólmy spuścić na te aspekty kurtynę milczenia. Powtarzające się ujęcia są dość urzekające, choć mogą dziwić, biorąc pod uwagę przeznaczony na produkcję budżet. Kto by się jednak przejmował technicznymi elementami filmu, który odsłonić ma ludziom prawdę o prawdziwej miłości oraz tragedii dającej się uniknąć. Trzeba przyznać, że jakkolwiek negatywnie ocenialibyśmy The Room, to Wiseau przedstawił swoją wizję artystyczną, nie oglądając się na słowa krytyki innych, przez co stał się ikoną kina klasy… swojej klasy. Dzięki swojej dziwności, braku logiki oraz słabemu wykonaniu film został produkcją konieczną do zobaczenia, aby samemu ocenić, czy ten obraz faktycznie jest aż tak zły. Jeśli ktoś jeszcze nie wystawił żadnemu dziełu jedynki na portalu Filmweb, zdecydowanie powinien nadrobić The Room. Przecież gdy do filmu wraca się wielokrotnie, pamięta się o nim, wraca myślami do niego, to świadczy, że ma on swój urok.

Ocena: 1/10

Related posts

Leave a Comment