Film Klasyka Magazyn Recenzja 

Romans kolejowy – recenzja filmu „Dzieje grzechu”

Na początku XX wieku Stefan Żeromski, który na skutek lektur szkolnych znany jest przede wszystkich z Ludzi bezdomnych czy Przedwiośnia, wydał powieść, która szybko stała się skandalem literackim epoki. Dzieje grzechu niezwykle szybko zainteresowały również filmowców, a niema ekranizacja stanowiła pierwszą polską adaptację literackiego utworu. Realizacja Waleriana Borowczyka stanowi zatem trzecią próbę przeniesienia powieści Żeromskiego na wielki ekran, a próba ta stanowi całkiem wierne odzwierciedlenie pierwowzoru. Sam reżyser kojarzony jest przede wszystkim jako twórca wysmakowanych plastycznie obrazów z silnym zabarwieniem erotycznym – studio HBO Europe stworzyło nawet dokument poświęcony właśnie temu twórcy o chwytliwym tytule Love Express. Przypadek Waleriana Borowczyka.

Fabuła Dziejów grzechu od niemal początku rysuje się jako melodramat. Główna bohaterka – Ewa, spowiada się księdzu, który ostrzega ją przed grzechem nieczystości i nakazuje zachować skrytość ciała oraz skromność. Protagonistka szybko jednak zakochuje się w żonatym mężczyźnie – Łukaszu Niepołomskim, który wynajmuje pokój w domu jej rodziców. Zdarzenie to stanowi motor napędowy wszystkich następnych zdarzeń – miłość Ewy okazuje się być na tyle silna, że nie zawaha się nawet, gdy trzeba będzie jechać za ukochanym na drugi koniec Europy. Szczęśliwe momenty życia bohaterki przeplatane są tragicznymi zdarzeniami, które przyczyniają się do przemiany – nie tylko dziewczyny w kobietę, ale przede wszystkim niewinnej istoty w doświadczoną, trochę bezwzględną personę.

Obraz Dzieje grzechu postrzegać można przez pryzmat kina drogi – bohaterka opuszcza dom rodzinny, wyruszając w podróż celem dopełnienia swojej miłości. Co więcej, część akcji rozgrywa się we wnętrzach naturalnych, a sama scenografia została pieczołowicie wykończona. Jednocześnie Walerian Borowczyk w bardzo ciekawy sposób ukazuje nagość w swoim filmie – niemal każda scena na poły erotyczna poprzedzana jest kadrem ukazującym jakieś dzieło sztuki, zwykle malarstwo. Produkcja pod kątem wizualnym dostarcza satysfakcji, bowiem Borowczyk zadbał o szczegóły (przykładowo obrazy zostały wypożyczone z muzeum), co nadało obrazowi niezwykłej plastyczności. Choć trudno zdzierżyć charakter głównej bohaterki, to należy przyznać, że warstwa wizualna uzupełnia fabułę w tak umiejętny sposób, iż wbrew melodramatycznej wymowie film ogląda się z zainteresowaniem.

Atutami Dziejów grzechu jest kadra aktorska, która umiejętnie wcieliła się w swoje role. Grażyna Długołęcka jako Ewa – choć irytująca – nie można jej odmówić zmysłowości, zwłaszcza w pierwszych scenach filmu. Wtóruje jej Jerzy Zelnik (jako Niepołomski) prowadzący postać w nieoczywistą stronę – widz nie jest pewien, czy zwodzi Ewę, czy naprawdę darzy ją uczuciem. Ciekawie wykreowano bohaterów negatywnych – w rolach tych Marek Walczewski i Roman Wilhelmi – które to postacie wzbudzają nie tylko niechęć, ale również poczucie niepokoju jak tylko pojawiają się w kadrze.

Warto przypomnieć, że Dzieje grzechu Borowczyka zostały nominowane w 1975 roku do Złotej Palmy, stąd dzieło to zostało docenione również za granicą kraju. W Polsce wielkie zainteresowanie obraz Borowczyka wzbudził w momencie premiery, natomiast aktualnie film pozostaje zapomniany. Produkcja wpisująca się w nurt kina dziedzictwa poprzedza rodzący się kanon Kina Moralnego Niepokoju, które to dzieła niejako trochę przyćmiewają wcześniejsze utwory.

Dla wszystkich ciekawych polskiej kinematografii pojawiła się okazja do nadrobienia zaległości – na platformie Netflix można zobaczyć Dzieje grzechu.

Related posts

Leave a Comment