Topos szalonego naukowca żyje i ma się w naszej kulturze dobrze. Kiedyś Doktor Frankenstein w powieści Mary Shelley, później Mojo Jojo w Atomówkach, a teraz rozerwany pomiędzy racjonalnością a żałobą Forrest (Nick Oferman), szef firmy z Doliny Krzemowej w Devs od Alexa Garlanda. To, że nie ufamy dużym korporacjom znajdującym się w awangardzie technologicznego rozwoju jest rzeczą raczej powszechną. W takie fobie wpisuje się serial, który zadokował niedawno na HBO GO.
Alex Garland przez ostatnie lata stał się „gościem od inteligentnego sci-fi” – dowodem Ex Machina i Anihilacja. W jego twórczości do tej pory najciekawsze było starcie człowieka ze światem i ograniczeniami jakie stawia nam rzeczywistość. U jego bohaterów rodzi to chęć do przesuwania zastanych granic, tworzenia i kontrolowania zarówno codzieności jak i swojego losu. Wszystko to gdzieś było utrzymane w konwencji podróży duchowej (Ex Machina) jak i duchowo-fizycznej (Anihilacja, obraz najwyraźniej chyba inspirowany Tarkowskim, niemniej widać również w najnowszej produkcji Brytyjczyka, że jest on fanem reżysera Stalkera). W Devs jego wyobraźnia, zarówno na poziomie scenopisarskim jak i reżyserskim mogła wyrazić się w pełni. Wyszedł z tego jednak dosyć miałki serial, który pod kilkoma względami mnie mocno zawiódł.
![](https://kalejdoskop.wroclaw.pl/wp-content/uploads/2020/04/devs-2-840x472.jpg)
Sam koncept bazowy dotyczący wieloświatów to jedna z ciekawszych kwestii z jakimi zmaga się współczesna fizyka (a przynajmniej jedna z tych, które mój humanistyczny umysł w miarę potrafi ogarnąć. Aż takim mądralą nie jestem). Jednak Garland w swoim serialu wchodzi bardziej w buty wykładowcy, i to takiego nieprzygotowanego do swojej roboty, niż artysty mierzącego się z pewnymi konceptami w intrygujący sposób. Szkoda, zwłaszcza że sam autor stwierdził w jednym z wywiadów: „nauka często jest przedstawiana jako coś suchego, nudnego i aroganckiego. Ja staram się patrzeć na nią jako coś dziwnego, tajemniczego i lirycznego”. Gdzieś w Devs czuć echa tych fascynacji. Jednak jeśli chodzi o ostatnie produkcje mierzące się z zagadnieniem wieloświatów z energią i fantazją, który sprawia widzowi frajdę, to wolę Spider-Man Uniwersum.
Bazowa kwestia determinizmu i naszej kontroli (lub jej braku) nad własną wolną wolą jest w Devs tłumaczona widzowi przez co najmniej trzy różne sceny, w których bohaterowie bardzo powolnie radzą sobie z banalnymi konceptami. Przypominało mi to wręcz scenę z Oni żyją w której John Nada walczy ze swoim kolegą pomiędzy śmietnikami. W filmie Carpentera scena ta miała bardzo siermiężną symbolikę. Mimo tego, kampowość i humor sprawiały, że było w tej ideologicznej walce dwóch mięśniaków coś uroczego. Jednak gdy w jednym z odcinków Devs Sonoya Mizuno (muza Garlanda, której najpierw dał ciało w Deus Ex, potem drugi plan w Anihilacji¸a w Devs obsadził ją w roli głównej) siada naprzeciwko Alisson Pill, by w dziwacznie nakręconej scenie rozmawiać o tym, czy nasze losy są predeterminowane czy też nie, to Garland oferuje nam jeden z najbardziej frustrujących momentów całego serialu.
Reżyser nakręcił kiedyś Ex Machinę, która w ciekawy sposób łączyła rozważania na temat posthumanizmu, płciowości, a przede wszystkim ludzkiej próżności. Choć żywych organizmów było w tamtym filmie niewiele, to jednak skupienie na kwestiach związanych z człowiekiem, jego uczuciowością i ambicjami pozwalało na silne połączenie emocjonalne z wydarzeniami na ekranie. Teraz Garland przemawia do widza, nomen omen, ex cathedra. Nie był on nigdy wybitnym pisarzem dialogów, a raczej pisarzem idei. W Devs to drugie zupełnie przeważyło: bohaterowie to raczej naczynia do przenoszenia i komunikowania różnych koncepcji, niż faktyczne, pogłębione charakterologicznie postaci z krwi i kości. Oprócz głównej bohaterki i wspomnianego wcześniej Forresta, czyli naukowca-biznesmena wyposażonego w jakieś backstory i mającego coś na szali w całej tej historii, to ze świecą szukać w Devs więcej, niż chodzących archetypów, i szkiców czegoś, co w rękach innego pisarza mogłoby się zamienić w zniuansowane charaktery.
Najboleśniej widać to w tych wszystkich ekspozycyjnych, repetytywnych i pozbawionych inspiracji dialogach. Postaci, w przeciwieństwie do Ex Machiny, nie są robotami, tylko prawdziwymi ludźmi. Ciężko jednak w to uwierzyć, bo androidalna Alicia Vikander w debiutanckim filmie Brytyjczyka miała więcej charyzmy i energii niż niemal wszystkie postaci tego serialu. Oprócz tego, Garland sięga czasami po sztampowe do bólu wątki, jak ten z rosyjskimi szpiegami kręcącymi się wokół amerykańskich badaczy. Liczne drobne elementy tego typu ściągają tę produkcję w dół i odciągają uwagę od innych rzeczy, które reżyserowi Ex Machiny wyszły.
![](https://kalejdoskop.wroclaw.pl/wp-content/uploads/2020/04/Devs-Episode-8-Review-719x480.jpg)
Trzeba zaznaczyć, że Devs to serial na warunki telewizyjne bardzo radykalny formalnie. Powolne ujęcia, często inscenizowane niczym kadry gotowe do wystawienia w galerii sztuki, to zdecydowanie najmocniejszy punkt produkcji. Oprócz tej powolności zaskakuje muzyka, która jest typowym kociołkiem Panoramixa. Wrzucono do niej zarówno coś z repertuaru kościelnego, trochę łagodnego (i mniej łagodnego) plumkania na gitarach, a także zupełnie awangardowe asmrowe masowanie po uszach od Geoffa Barrowa i Bena Salisbury’ego. Całość jako koncept niepokorny sztywnym telewizyjnym ramom jest zupełnie hipnotyzującą propozycją. Oczywiście, wszystko to na kilometr trąci również zwyczajną pretensjonalnością, i mało jest w serialu zabiegów, które by to nadęcie próbowały jakoś przebić. Nawet Oferman, znany przecież głównie z roli w komediowym Parks and Recreations, jest tutaj wprasowany w tę sztywną konwencję.
Oprócz tego produkcja Garlanda jest naszpikowana wizualnymi ukłonami w stronę chrześcijańskiej symboliki, gdzie świetlna aureola dookoła głowy Nicka Ofermana to tylko jeden z wielu takich smaczków. Wszystkie takie zabiegi wyglądają trochę jak sygnały wysyłane z innego, odległego świata. Religia niespecjalnie przystaje do technologicznego pędu, który odbywa się w Dolinie Krzemowej. Stawianie znaku równości pomiędzy deweloperami (tytułowymi devs) a demiurgami to coś, co Garland już wcześniej w swojej twórczości czynił. Reżyser w tej tylko trochę odkrywczej paraleli bardzo się nuża i stale do niej nawiązuje, co gdzieś w okolicach czwartego odcinka staje się po prostu nudne. Broniąc jeszcze twórcy Anihilacji, to jego serial to kawał autorskiej, nietypowej wypowiedzi. Niestety jest to również dzieło, w którym pewne koncepty nie rozkwitły do końca, a stereotypowe zabiegi fabularne po prostu do ambicji tego twórcy powinny nie przystawać.
Ocena: 6/10