Magazyn Netflix Recenzja Serial 

Suknia ślubna zapięta na ostatni guzik, czyli coś o „Unorthodox”

Nowy Jork jest powszechnie znany jako miasto wolności. Williamsburg w dzielnicy Brooklynu przyciąga rzesze artystów, poszukiwaczy wrażeń, podążających za trendami i tych stroniących od mainstreamowych rozrywek. To miejsce nigdy nie śpi, tętni życiem o każdej porze. Ludzie niczym lawa wulkaniczna pokrywają całą jego przestrzeń. Williamsburg wydaje się być idealnym organizmem, utopijną wizją rzeczywistości, która de facto istnieje. Każdy narząd ma jednak pewne ubytki. 

Unorthodox, czyli jeden z kolejnych Netflixowych miniseriali, wykorzystuje dwie światowe płaszczyzny niezależności. Fabuła rozgrywa się naprzemiennie w dzielnicy Williamsburga i Berlinie. Co może okazać się zaskoczeniem, aktorzy posługują się językiem jidysz. Początkowe wrażenie chaosu bardzo szybko zostało uporządkowane. Twórczynie Alexa Karolinski i Anna Winger zadbały o to, bym przez prezentowaną przez nich historię nie szła zdana na własną intuicję. 

Esty Shapiro to członkini społeczności ortodoksyjnych żydów w Nowym Jorku. Wychowywana zgodnie z przyjętą wiarą, odrzuciła wszelkie rozrywki, pasję muzyczną, posługiwanie się językiem angielskim, który uważany był za nieczysty, możliwość osiągnięcia czegoś, zrobienia kariery na rzecz przygotowania się do zamążpójścia. Wpojono jej, że ślub jest spełnieniem marzeń, nowym życiem, wybawieniem od doczesności, czymś zupełnie nowym i świeżym. Nic dziwnego, że 17-latka, żyjąc w takim właśnie przekonaniu, pragnęła wyjść za mąż. Nie zamierzam skupiać się na opowiadaniu fabuły, jednak dodam, że wymarzone małżeństwo nie było wyborem głównej bohaterki. Esty znalazła się w świecie, który zaaranżowany został przez innych ludzi. Może ten fakt nie wydałby się tak szokujący, gdyby nie obecność obcych ludzi za sterami życia każdej kobiety, będącej częścią ich społeczności. 

Miniserial porusza kwestię uzależnień w stosunkach międzyludzkich. Pokazuje, jak trudno jest odciąć się od przekonań i rzeczywistości, którą uznaje się za jedyną właściwą. Sytuacja kobiet w ortodoksyjnej grupie żydów od ich narodzin poddana jest ścisłej kontroli. Początkowo ubezwłasnowolnione są przez członków ich rodzin, następnie zakładają własne i uzależnia je się od ich mężów. Dzieci stają się celem, a nie owocem. Kobiety za to nie wybrankami a „maszynkami do rodzenia”. Obowiązuje je zakaz korzystania z komputerów, telefonów komórkowych oraz Internetu. Nie mogą śpiewać, odkrywać swoich naturalnych włosów ani ubierać się wedle uznania. 

Kolejnym paraliżującym paradoksem jest brak edukacji seksualnej. Kobiety nie wiedzą, czym są ich pochwy, do czego służą. Ukrywa się przed nimi tę wiedzę, by w okresie przygotowań do ślubu mogła odwiedzić je uświadomiona przedstawicielka płci żeńskiej, której zadaniem będzie opowiedzenie przyszłym żonom, jak korzystać z ich wagin. Przekazywane jest im wtedy, że w okresie miesiączki są nieczyste, więc współżycie jest nie tyle niehigieniczne, co stanowi swoistą pogardę dla mężów. Co istotne, każda z nich po skończonym krwawieniu musi sprawdzać codziennie przez tydzień, czy nie ma w niej już żadnej wątpliwej cząsteczki, która mogłaby przeszkodzić w staraniach o dziecko. 

Krajobrazy mentalności fanatyków religijnych są widoczne przez wszystkie cztery odcinki, jednak przestrzenie terytorialne zmieniają się dość radykalne i w szybkim tempie. Główna bohaterka, decydując się na ucieczkę, przylatuje do Berlina, gdzie po raz pierwszy może poczuć się wolna. Poszukując własnej tożsamości na innym kontynencie, a do tego w kraju, który jest potępiony przez ortodoksyjnych chasydów, przypadkowo znajduje się na uniwersytecie muzycznym. 

Duszny klimat, który serwowały mi twórczynie serialu, zaczyna robić się rzadszy. Mgła powoli opada, pokazując mi, prawdziwą Esty. Oczy dziewczyny już nie wędrują na dół, nie wpatrują się uporczywie w ziemię i nie spoglądają niepewnie na innych. Główna bohaterka rodzi się na nowo. Berlińskie sceny mają w sobie dużo magii i pewnego rodzaju symboliki. Moment w jeziorze obudził łzy w moich oczach. Był to jej początek zarysowany na białej kartce papieru, do której dostęp miała tylko Esty. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy stanęła przed lustrem i po raz pierwszy pomalowała usta na czerwono. Wtedy jej oczy po raz pierwszy wezbrały „tym czymś”. Może to właśnie w tej scenie, zrozumiała swoją tożsamość, poczuła ukrywaną dotychczas kobiecość. 

Netflix coraz wyraźniej buduje swoją pozycję na rynku kinematograficznym. Zajmuje się tematami trudnymi i nie oszczędza na brutalności. W ostatnim czasie coraz bardziej zauważam, że nie jest to już portal głównie dla nastolatków poszukujących słodkiej rozrywki. Twórczynie Unorthodox uświadomiły mi, że pojęcie XXI wieku jako czasu wielkiego rozwoju, przemian społecznych i przełomowych myśli, jest abstrakcyjne i stanowi paradoks teraźniejszości. Serial nie budzi nienawiści do fanatyków religijnych, bo nie stanowi ciosu w ich stronę. Rozumiem przedstawienie tej produkcji jako coś, co skupia się na budowaniu świadomości. Nie sądzę, że niepokolorowany świat społeczności żydowskiej Nowego Jorku jest wyrazem obelgi. 

Unorthodox to przekaźnik żywych emocji. Szira Haas w wzruszający sposób zespoliła to, co niewidzialne z tym, co znane jest zdecydowanej większości. Sprawiła, że byłam obecna w każdej myśli, oddechu i zdaniu. Doświadczenie, jakie niesie za sobą Unorthodox nie należy do najłatwiejszych, jednak bez wahania mogę powiedzieć, że jest tego warte. 

Related posts

Leave a Comment