Film Ludzie kina Magazyn 

W krainie szczęśliwości – wywiad z Tashi Gyeltshen reżyserem filmu „Czerwony fallus”

Maja Jankowska: Na wstępie chcę powiedzieć, że Twój film – Czerwony Fallus – bardzo mi się podobał. Widziałam do tej pory już kilka bhutańskich filmów i wydaje mi się, że ten wyreżyserowany przez Ciebie wyróżnia się na ich tle. Po obejrzeniu Twojego obrazu nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Bhutańczycy są bardzo zabobonni?

Tashi Gyeltshen: Niewątpliwie, to bardzo tradycyjna kultura, a buddyzm jest w dalszym ciągu mocno zakorzeniony w naszym życiu. Kultura i tradycja w zasadzie definiują sposób, w jaki żyjemy na co dzień. Rzeczą naturalną jest zatem to, że Bhutańczycy są zabobonni, choć ja osobiście nie czuję się taki.

MJ: Podczas sesji Q&A, która odbyła się po pokazie Czerwonego Fallusa, mówiłeś, że Bhutan się zmienia, czy w takim razie Twoim zdaniem, przekształca się także podejście do zabobonów oraz tradycji?

TG: Myślę, że zmiany są nieuchronne. Czy to na złe, czy dobre, nie jestem w stanie powiedzieć, ale tak, zmiany zdecydowanie następują. Jako, że coraz więcej ludzi ma kontakt ze światem zewnętrznym, kultura z zewnątrz dostaje się do Bhutanu, nie wspominając już o popkulturze, industrializacji, modernizacji, a dodatkowo media społecznościowe, które mają ogromny wpływ na kulturę. Bhutan, jak wspominałem, przez długi czas był odizolowany od zewnętrznego świata – dopiero w latach ’60 XIX wieku zaczęliśmy otwierać się na innych ludzi oraz kultury. Na przestrzeni ostatnich 40-50 lat Bhutan zmierzył się z tym, z czym inne państwa przechodziły przez 200 lat. Widać, jak bardzo media społecznościowe wpłynęły na komunikację między ludźmi – to, że mogę słyszeć, mówić z ludźmi z Bhutanu, będąc przykładowo w Polsce, i odwrotnie – samo wszystko pokazuje, jak szybko świat się zmienił. Szczególnie duży wpływ ma to dla takich państw jak Bhutan – Bhutan zmienia się szybko.

MJ: W kontekście kultury, czy możesz powiedzieć coś więcej o flagach, które pojawiają się symbolicznie w Twoim filmie?

TG: Jest kilka rodzajów flag. Jeden z nich umieszczany jest koło klasztoru – są to ogromne instytucje religijne. Drugi rodzaj umieszczany jest na dachach domów, jako symbol nowo wybudowanego domu. Jeszcze inny rodzaj flag przeznaczony jest dla zmarłych ludzi. Kiedy ktoś umiera, po jego śmierci musimy wywiesić 108 flag. Ten przedstawiony w moim filmie jest przeznaczony dla zmarłych. Ale nie koniecznie chodziło mi o przedstawienie flag jako tych dla martwych ludzi, a bardziej chodziło mi o użycie ich jako symbolu religijnego. Przykładowo, w momencie gdy główna bohaterka zostaje zgwałcona, możesz usłyszeć pieśń tych flag w ten sposób, że trzepot flag może przypominać aplauz widowni. Może być to rozumiane jako obnażenie hipokryzji religii, która zawsze jest obecna w życiu i próbuje pokazać, co jest dobre, a co złe. Myślę, że taki był mój ogólny zamysł.

MJ: Co powiesz o długich ujęciach? Wczoraj wspominałeś, że Bhutańczycy lubią taniec i śpiew, natomiast w Twoim filmie dominuje cisza i spokój. Skąd pomysł na taką formę filmu?

TG: Zdaję sobie sprawę z tego, że nie żyjemy w miejscu, gdzie można zobaczyć wieżowce. Bhutan to bardzo małe państwo, nasza populacja wynosi zaledwie 750 tysięcy mieszkańców. Warszawa ma 2 miliony mieszkańców. U nas nie ma nawet miliona, Bhutan jest zdecydowanie mniej zamieszkany. Żyję w miejscu, gdzie wszystko jest otwarte, przestrzenne. Jak tylko wychodzisz z domu, widzisz wiele rzeczy, stąd może jestem przyzwyczajony do szerokich kadrów. Prawdopodobnie, jeśli żyjesz w takim miejscu jak Mumbaj, każdego dnia gdy wychodzisz z domu, widzisz wiele rzeczy z bliska, rozgrywających się tuż przed Tobą. Prawdopodobnie miejsce, w którym się wychowałem, ma wpływ na moje postrzeganie świata, w tym na koncepcję wizualną.

Robiąc film, zawsze świadomie podchodzę do miejsca oraz czasu, a film jest sztuką, która jest mocno związana z czasem a miejscem. Dla mnie, przestrzeń ma ogromne znacznie. Urodziłem się i wychowałem w Bhutanie. Przestrzeń tutaj – doliny, góry, niezmącone przestrzenie – wszędzie widzę szerokie kadry i takie jest moje postrzeganie przestrzeni. Co więcej, w Bhutanie mamy luksus, jeżeli chodzi o czas. Nawet jeśli będziesz żyć w Warszawie 100 lat, a żyć w Bhutanie 100 lat, to będą to zupełnie różnie przeżyte wieki, bowiem postrzeganie czasu dla nas – Bhutańczyków – jest zupełnie inne. Żyjąc w mieście, zawsze starasz się być punktualny – jeżeli masz spotkanie o drugiej, to przychodzisz na nie o drugiej, jeśli nie chwilę wcześniej. Ja patrzę na to inaczej – mając spotkanie o drugiej, przychodzę na nie o drugiej trzydzieści, chociaż to nie znaczy, że nie szanuję czyjegoś czasu, a wręcz przeciwnie, szanuję czas innych ludzi. Jednakże tutaj właśnie można zauważyć różnicę między moim i twoim (zachodnim) postrzeganiem czasu, samą ideą postrzegania czasu. Tak zostaliśmy wychowani, tak dorastaliśmy.

MJ: A przemoc – w swoim filmie…

TG: dlaczego jej nie pokazywałem? Myślę, że to jest również kulturowa. W kinie zachodnim pokazywana jest przemoc wprost, natomiast wydaje mi się, że naturalnym jest chowanie przemocy, tak jak w przypadku przemocy domowej. Wszyscy członkowie rodziny, w której przemoc się rozgrywa, będą chcieli ją zatuszować, głównie dlatego, że to ich dom. Żyjąc w świecie, musisz mieć dom – miejsce, które cię kształtuje, nadaje osobowość, stąd jesteś niezwykle blisko tego miejsca poprzez rozgrywające się wydarzenia. Zatem niezależnie od tej przemocy, zwykle starasz się ją ukryć. Co więcej – wywodzę się z kultury, gdzie nie ma tak zwanego życia publicznego, staramy się ukrywać swoje życie prywatne, stąd instynktowne było również pokazanie przemocy w moim filmie.

MJ: Chcę zapytać jeszcze o formę Czerwonego fallusa. Narracja jest dość prosta, linearna, a tymczasem poprzednie moje spotkania z kinem bhutańskim wiązały się z licznymi retrospekcjami, przykładowo Podróżnicy i magowie.

TG: Nie zastanawiałem się nad tym na etapie tworzenia filmu, choć nie przypadam za flashback’ami. Może obejrzałem zbyt wiele bollywoodzkich produkcji, w których są one używane i zacząłem nienawidzić retrospekcji. Tak długo jak fabuła koncentruje się na narracji, to jest ona linearna. W przypadku mojego filmu nie skupiłem się na całym życiu głównej bohaterki, a jedynie na wybranym fragmencie, nie czułem potrzeby sięgania po inne części jej życia. Kiedy zaczynam tworzyć, skupiam się na punkcie końcowym, zastanawiając się, jak do niego doszło. Zatem analizuję, jak potoczyła się historia, ale niejako od końca. Tak to czuję – jestem samoukiem i nie mam filmowej edukacji, więc nie znam się na tych wszystkich nazwach, nurtach…

MJ: Więc jak zacząłeś kręcić filmy?

TG: Cóż… Nie ma konkretnego punktu w moim życiu, kiedy postanowiłem sobie „o teraz zostanę reżyserem” (śmiech). Byłem dziennikarzem, próbowałem swoich sił w poezji – podczas przestoju w moim życiu obejrzałem Podróżników i magów i pomyślałem, że mogę spróbować włączyć to w swoją kulturę. Mało bhutańskich filmów sięga głębiej do tradycji rodzimych – liczniejsze są odwołania do produkcji bollywoodzkich, czy hollywoodzkich. Miałem wrażenie, że nie doświadczam swojej kultury w kinie – stąd spróbowałem to zmienić.

MJ: A myślisz, że zachodnia publiczność zrozumie Twój film? Biorąc pod uwagę różnice kulturowe?

TG: To dość trudny do zrozumienia film, wydaje mi się, że pomimo prostej historii, publiczność może odkryć idei mojego obrazu. Metafory, symbole, kulturowe odwołania – to wszystko będzie nieczytelne, jeśli nie znasz choć trochę bhutańskiej kultury. Umieściłem wiele niuansów w filmie – flagi, ogień, woda – w sumie teraz myślę, że może użyłem zbyt wiele symboli (śmiech).

MJ: Zgodzę się, ale jednocześnie po seansie Czerwonego fallusa głównie z uwagi na prostą historię miałam wrażenie, że film jest dość uniwersalny. Czy podczas tworzenia produkcji zakładałeś, że Twój obraz będzie pokazywany poza Bhutanem?

TG: Nie zakładałem, że film będzie pokazywany w Bhutanie, bowiem nie mamy nienależnego kina. Przeważa kino mainstreamowe – bollywoodzkie, stąd widownia przyzwyczaiła się do oglądania takich produkcji. Tymczasem Czerwony fallus jest pozbawiony piosenek, tańców czy humoru. Nie miałem konkretnego odbiorcy, do którego chciałem dotrzeć – po prostu miałem historię i chciałem ją opowiedzieć. Uwielbiam poezję i tworząc film, również patrzyłem na niego jak na wiersz, układając go w narratywną formę.

MJ: Główna bohatera wspomina o swoim celu, jakim jest ukończenie kishuthara. Czy to również jest jakiś symbol? Możesz powiedzieć więcej o tej tkaninie?

TG: Symbol niekoniecznie. Kishuthara jest rodzajem tkaniny. Wzór kishuthary został zaprojektowany przez żonę króla Tybetu, który zapoczątkował buddyzm w Bhutanie i Tybecie. Tkanina symbolizuje raczej poziom zamożności kobiety – teraz oczywiście wszyscy mogą mieć jej pod dostatkiem, ale kiedyś tylko kilka kobiet mogłoby sobie na to pozwolić.

MJ: Kiedy kręciłeś swój film, czy były jakieś produkcje, które Cię inspirowały?

TG: Nie do końca. Praktycznie na sześć, siedem miesięcy przed rozpoczęciem pracy nad filmem, zaprzestałem oglądania innych produkcji, bo nie chciałem być pod ich wpływem. Naturalnie mam wielu reżyserów czy filmów, które są dla mnie natchnieniem, ale nie mógłbym wskazać żadnej jednej konkretnej inspiracji.

MJ: Czy jest jakiś aspekt kultury bhutańskiej, który uważasz, że warto byłoby przenieść na wielki ekran lub który sam chciałbyś przedstawić?

TG: Myślę, że zdecydowanie tak, ale jest ich wiele. Z uwagi na to, że wychowałem się w Bhutanie i w tej tradycji, jestem w niej osadzony i chciałbym ją pokazywać…

MJ: Czyli rozumiem, że masz już pomysł na następny projekt?

TG: Zgadza się. Myślisz, że muszę coś o nim powiedzieć? (śmiech)

MJ: Chociaż odrobię!

TG: A zatem tytuł nowego projektu to „A river in the mirror”. Opowiada o młodym chłopaku, który nigdy nie przekroczył granic swojej wioski, nie chodził do współczesnej szkoły, więc wierzy, że poza wioską istnieje napój nieśmiertelności.

MJ: Kończąc – jaki jest Twój ulubiony bhutański film?

TG: Chyba nie mam. Zupełnie nie odnajduję się w mainstreamowym bhutańskim kinie inspirowanym Bollywoodem. Dopóki filmów niezależnych w kinematografii bhutańskiej jest tak mało, z przykrością muszę powiedzieć, że nie mam ulubionego rodzimego filmu.

MJ: A miałeś do czynienia z filmami polskimi?

TG: Trafiłem na parę okazji – widziałem twórczość Krzysztofa Kieślowskiego – Dialog oraz Trzy kolory, Andrzeja Wajdy oraz Idę Łukasza Pawlikowskiego.

MJ: Dziękuję za rozmowę i za rozwinięcie kwestii, które podczas seansu, mogły pozostać niezauważone. Trzymam kciuki za Twój następny projekt i mam nadzieję, że zobaczymy się ponownie na Festiwalu Filmowym Pięć Smaków.

TG: Dziękuję również.

Related posts

Leave a Comment