Większość widzów spektaklu GRIMM: Czarny śnieg musiała być pod wrażeniem tego, co się wydarzyło po jego zakończeniu. Na scenie pojawili się aktorzy z zaklejonymi ustami, a jeden z widzów odczytał apel i podziękowanie dla wrocławskiej widowni za wsparcie ich protestu względem sytuacji w Teatrze Polskim. Polały się łzy, nawet moje cyniczne serce krytyka trochę mocniej zabiło i nagrodziłem wyraźnie wzruszonych aktorów owacją na stojąco.
Problem, który mam głównie z własną reakcją na to wydarzenie wynika z bolesnego faktu, że sam spektakl absolutnie nie tak gromkie oklaski nie zasługiwał. Oklaski należały się aktorom, którzy z potrzasku scenariusza wypełnionego bardzo skomplikowanymi (choć chyba należałoby powiedzieć zupełnie niezrozumiałymi) nawiązaniami do twórczości braci Grimm, potrafili się chwilami z tej klamry wyswobodzić, tworząc całkiem koherentne i chwilami efektowne kreacje. Oklaski należą się też twórcom scenografii i muzyki, które wypełniły salę teatru nowoczesnością, neonowymi barwami niczym z filmów Nicolasa Windinga Refna.
Dlaczego więc GRIMM: Czarny śnieg okazał się rozczarowaniem…chociaż nie wiem, czy nie powinno się użyć innego słowa. Dlaczego okazał się bełkotem? Świecidełkiem, z którego nie wynika nic, poza rewelacyjną oprawą wizualną? Chyba dlatego, że autorka tekstu Anka Herbut nie miała zielonego pojęcia, co chciałaby widzom opowiedzieć. Przez to jej sztukę trzeba określić bardziej mianem zlepku pojedynczych dramaturgicznych chwytów, które nie składają się na żadną całość, o myśli przewodniej nie wspomnę.
Jeśli bowiem Herbut miała nadzieję, że jej nawiązania do braci Grimm okażą się jasne i oczywiste, to odpowiem jej gorzko, że niestety czułem się na tym spektaklu (i sądzę, że nie tylko ja) jak na filmie z kraju, którego języka nie znam, puszczonym bez napisów. Pewnie coś się da z tego wyłapać, bo reakcje ludzie na określone sytuacje bywają podobne. Jednak większość pozostaje zupełnie niezrozumiała. Ponoć miała to być rozprawa o lęku, który rządzi ludzkim istnieniem. Jednak wydaje mi się, że bardziej trafnym byłoby stwierdzenie, że Herbut opowiada o pewnego rodzaju chaosie życia. W tym wypadku chaosie teatralnym, wynikającym z jej ambicji, które są zdecydowanie zbyt duże na możliwości nawet wyrobionego teatralnego widza.
Maciej Stasierski